Pages

sobota, 31 grudnia 2016

Blogowe podsumowanie 2016 roku | AngelinaCosmetics


Koniec roku to świetny czas na wszelkie podsumowania. Dla mnie 2016 był rokiem sporego rozwoju bloga i cieszę się niesamowicie, że byłyście przez ten czas tutaj. W mijającym roku na blogu pojawiło się prawie 100 nowych postów i napisałyśmy razem prawie 1500 komentarzy. Przybyło też wiele stałych obserwatorek. Rozszerzyłam również zasięg bloga o portale społecznościowe i czynnie działam na INSTAGRAMIE, jak i FACEBOOK'U Dzisiaj chciałam zrobić zestawienie postów, które w 2016 były najpopularniejsze. Zdjęcia są podlinkowane.







Życzę Wam cudownego i hucznego Sylwestra oraz szczęśliwego Nowego Roku. Oby 2017 był przepełniony radością i szczęściem. Buziaki !

środa, 28 grudnia 2016

Paleta cieni Katie Price | Smokey Pallete


Jeśli chodzi o paletki cieni do oczu, to obecnie mamy tak ogromny wybór, że decyzja na tę jedną jedyną okazuje się być niezwykle trudna. Jakiś czas temu szukałam paletki z kolorami które pozwoliłyby mi stworzyć zarówno delikatny makijaż dzienny, jak i mocne wieczorowe smokey. 

Przeglądając ofertę na Minti Shop napotkałam paletę 12 cieni, sygnowanych nazwiskiem Katy Price. Spodobała mi się wizualnie, białe, metalowe opakowanie z lusterkiem i podwójnym pędzelkiem oraz kolory cieni od ciemnych szarości po złoto i subtelne brązy. 

Postanowiłam poszukać nieco informacji o tej paletce na blogach, o pigemntacji, trwałości i czy w ogóle opłaca się wydawać na nią pieniądze. Ku mojemu zdziwieniu oprócz ogólnych informacji na stronie Minti Shopu w blogsferze ta paletka nie istnieje, nie ma żadnej informacji na blogach, ani jednego posta. Kupiłam więc w ciemno, bez żadnych wskazówek, czy żałuję ? 


Tak jak wspomniałam wyżej, cienie zamknięte są w metalowym, solidnym, białym opakowaniu. Paletka została wyposażona w lusterko i podwójny pędzelek. Smokey Pallete to 12 cieni o szerokiej gamie kolorystycznej. Począwszy od grafitu wpadającego w fiolet, brokatowe szarości, ciepłe, połyskujące brązy, matowe beże, złoto - słowem różnorodność. Kolory nie mają nazw ani numerków. 

Cienie są dość dobrze napigmentowane, szczególnie te ciemne kolory. Tracą nieco na intensywności podczas blendowania i delikatnie osypują się podczas aplikacji. Ich trwałość mnie miło zaskoczyła. Wytrzymują cały dzień na powiece, bez użycia bazy, a uwierzcie mi - moje powieki żrą cienie jak szalone. Mają dość suchą fakturę, liczyłam, że będą bardziej kremowe. 

Ja jestem zadowolona z paletki, ponieważ spełnia moje oczekiwania i jest przystępna cenowo, nada się dla wszystkich, które zaczynają przygodę z makijażem i szukają niedrogiej paletki, kosztuje 50 zł i dostępna jest na drogerii mintishop.pl 






poniedziałek, 26 grudnia 2016

Maseczki w płacie Garnier | Zrób sobie domowe SPA


Święta to gorący czas dla wszystkich z Nas. Sprzątanie, gotowanie, przedświąteczna ganianina i w tym wszystkim zapominamy o sobie. Podczas wolnego czasu świątecznego warto poświęcić 15 minut wieczorem by zadbać o siebie. Dla stworzenia domowego SPA świetnie sprawdzą się modne ostatnimi czasy maski w płacie.
Maska kompres od Garniera to nowość na polskim rynku w dziedzinie pielęgnacji, wykonana w 100 % z włókna celulozowego, którego kształt idealnie ma wpasować się do rysów naszej twarzy.


Maska kompres AQUA BOMB super nawilżenie i wygładzenie
Niebieska maska przeznaczona jest do skóry odwodnionej i ma za zadanie dogłębnie ją nawilżyć. Maska wzbogacona jest ekstraktem z granatu.
Wyciągając maseczkę z opakowania naszym oczom ukazuje się mocno nasączona płynem biała płachta z otworami na oczy, nos i usta. Materiał dobrze przylega do skóry, maksymalnie pokrywając jej powierzchnię. Czujemy miłe uczucie chłodzenia. 
Po ściągnięciu nadmiar serum należy wklepać w skórę, nie trzeba jej spłukiwać. 
Po niebieskiej masce skóra dostała porządną dawkę nawilżenia, była sprężysta i mięciutka jak po dobrym serum, chociaż moja mieszana cera czuła już nadmiar. Ta maska sprawdzi się raczej u suchoskórków. 


Maska kompres COMFORT Nawilżenie i Ukojenie
Różowa wersja posiada w składzie ekstrakt z rumianku i ma za zadanie łagodzić napięcie skóry.
Po zrobionym wieczorem mocnym peelingu postanowiłam wypróbować tę maseczkę. Dała uczucie przyjemnego chłodu podrażnionej skórze, złagodziła zaczerwienienia i dała sporą dawkę nawilżenia.
Sprawdzi się u wszystkich z wrażliwą i zaczerwienioną i skłonną do podrażnień skórą.


Maska Kompres FRESHNESS Nawilżenie i oczyszczenie
Zielona maska to mój ulubieniec z całej trójki. Posiada ekstrakt z zielonej herbaty i ma za zadanie oczyścić skórę mieszaną i przetłuszczającą się. Po użyciu skóra jest dobrze oczyszczona, zmatowiona, świeża i gotowa do przyjęcia ulubionego kremu. Maska nie przeciążyła mojej mieszanej cery, czułam duży komfort jej używania.
________________________________

Podsumowując Garnier, podpatrując azjatycką modę, stworzył gamę naprawdę ciekawych maseczek przeznaczonych do różnego rodzaju skóry i różnych ich potrzeb. Świetnie sprawdzą się podczas domowego wieczornego SPA.
Używałyście już tych maseczek? Lubicie maski w płacie?

czwartek, 22 grudnia 2016

Sylveco | Tymiankowy żel do twarzy


Żel do mycia twarzy to nieodłączny element mojej pielęgnacji. Używam go codziennie przy demakijażu, by oczyścić skórę z resztek makijażu i przygotować ją na dalsze etapy pielęgnacyjne. W użytku jest również rano, by oczyścić twarz z nagromadzonego sebum. Dzisiaj mam dla Was recenzję tymiankowego żelu do mycia twarzy od Sylveco, który zauroczył mnie swoim składem, ale odrzucił - no właśnie czym? O tym w dalszej części posta. 


Jak wszystkie żele Sylveco, nasz dzisiejszy bohater również zapakowany jest w plastikową butelkę o pojemności 150 ml, z wygodną pompką. Wszystkie niezbędne informacje, jak i skład znajdują się na etykiecie opakowania. Sam kosmetyk ma herbaciany kolor i typową konsystencję żelu, po zetknięciu z wodą zaczyna się delikatnie pienić. Łatwo rozprowadza się po twarzy. 

Tymiankowy żel do mycia twarzy, działa na skórę wygładzająco i rozjaśniająco, delikatnie oczyszcza nawet bardzo wrażliwą skórę, złuszczając jednocześnie martwy naskórek. Łagodzi stany zapalne, działa na skórę tonizująco. 

Jego skład, tak jak przypadku wszelkich produktów marki Sylveco jest bogaty i całkowicie naturalny. W tymiankowej wersji znajdziecie między innymi olejek z tymianku, który ma działanie antyseptyczne, ekstrakt z tymianku o działaniu bakteriobójczym oraz kwas jabłkowy o działaniu zmiękczającym i rozjaśniającym. 

I pewnie wszystko byłoby idealnie, gdyby nie zapach. Zapach prawdziwego tymianku, bardzo mocny. Z początku nieco odrzucający, obecnie już się do niego przyzwyczaiłam. Dla wielu z Was może być jednak nie do przyjęcia. Jeśli mocno ziołowe zapachy Was nie odpychają, warto spróbować. 

Po prawie miesiącu użytkowania skóra stała się, może nie jaśniejsza, co bardziej promienna. Żel dobrze oczyszcza skórę, usuwa resztki makijażu, po zmyciu nie towarzyszy mi uczucie ściągnięcia. Sylveco dobrze radzi sobie z podsuszaniem wyprysków, a jego regularne stosowanie sprawia, że nie pojawiają się nowe. 



Tymiankowy żel Sylveco zaskoczył mnie pozytywnie naprawdę dobrym składem. Może zmieniłabym mu zapach, albo chociaż delikatnie go stonowała, niemniej jednak to naprawdę dobry oczyszczający kosmetyk, który świetnie spisuje się na mieszanej i wrażliwej cerze.

Dostaniecie go w Naturze w cenie około 20 zł. 

wtorek, 20 grudnia 2016

BeGlossy Frozen Queen | Jak wypadło grudniowe pudełko?


Witajcie Kochane!
Grudzień to czas, w którym w pudełkowym świecie jest naprawdę gorąco. Każda firma, wypuszczająca kosmetyczne boxy staje na głowie, by w tym miesiącu pokazać się z jak najlepszej strony. I tak oto poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Najpierw JoyBox z bardzo dobrą zawartością, następnie ShinyBox, które również wiele dziewczyn zaskoczyło i w końcu BeGlossy. W tym miesiącu pudełko jest inne niż zazwyczaj i przybrało piękną szarą szatę graficzną z uroczymi śnieżynkami. A jak jest w środku? Otwórzmy go razem! 


Ujędrniające serum Mokosh Pomarańcza to produkt, który został ujawniony już przed wysyłką. Skoncentrowane, nadające się do każdego typu cery, mocno nawilżające, ma za zadanie zregenerować naszą skórę. Zawiera olej arganowy, olej z wiesiołka i ze słodkich migdałów. Wszystko to wzbogacone maceratami z kwiatów opuncji figowej i pomarańczy.
Nie używałam niczego z tej firmy, tym bardziej mam ochotę wprowadzić tego maluszka do codziennej pielęgnacji.  
Cena 69 zł / 12 ml PRODUKT PEŁNOWYMIAROWY


AUBE Serum pod oczy ProCollagen . Produkt ma za zadanie stymulować produkcję kolagenu, który odpowiedzialny jest za prawidłową strukturę skóry. 
Firma zupełnie mi nieznana, a kosmetyk pod oczy zawsze się przyda. Wprawdzie nie mam jeszcze problemów ze zmarszczkami w tej okolicy, ale lepiej zapobiegać niż leczyć, prawda?
Cena 49 zł / 15 ml. PRODUKT PEŁNOWYMIAROWY. 


Schwarzkopf GOT2BE Puder do włosów dodający objętości. Produkt pozwala nadać włosom niesamowitej objętości bez konieczności tapirowania ich i suszenia. 
Wprawdzie nie mam problemów z brakiem objętości, ale taki produkt z pewnością przyda się na większe wyjścia, kiedy będę chciała zaskoczyć prawdziwie zadziwijącą ilością włosów. 
Cena 18,99 zł / szt. PRODUKT PEŁNOWYMIAROWY. 


Pantene 1 Minute Wonder Ampoule. Jednominutowa ampułka do włosów, która ma za zadanie odbudować nawet głębokie uszkodzenia w strukturze włosa. 
Wszelkie produkty do włosów naprawdę chętnie przetestuję, więc cieszę się, że ampułka znalazła się w boxie. Nie wierzę do końca, że jedynie w jedną minutkę jest w stanie odbudować zniszczone włosy, ale z pewnością dobrze je nawilży i wygładzi. 
Cena 4,99 zł / 15 ml. PRODUKT PEŁNOWYMIAROWY.


Schwarzkopf Live Pastel Spray. Spray koloryzujący do włosów, nadający im szalonego, pastelowego koloru. W moim przypadku jest to cukierkowy róż. Przeznaczony jest do włosów jasnych. Nie niszczy struktury włosa, a efekt utrzymuje się do kilku myć. 
Nie wiem jak sprawdzi się na moich włosach, skoro mam sombre. Może na rozjaśnionych końcach złapie? Kto wie? Może zaszaleję w karnawale. 
Cena 20,99 zł / szt. PRODUKT PEŁNOWYMIAROWY. 


URIAGE Maseczka i Krem do rąk. Mają za zadanie zregenerować i dogłębnie odżywić zniszczoną skórę dłoni. 
Wszelkiego rodzaju kosmetyki do rąk w okresie zimowym są na wagę złota, więc cieszę się, że mogę wypróbować tę firmę. 
Zestaw 86 zł / Maseczka 40 ml, krem 50 ml. MINIATURY PRODUKTÓW. 


Marc Jacobs Decadence Divine. Zapach dość ciężki i niesamowicie słodki, zabójczo trwały. Bardzo mi się spodobał. wyczuwam w nim dużo kwiatów i wanilię. 
Cena: 259,90 / 30 ml. MINIATURA PRODUKTU. 


Moim zdaniem pudełko jest naprawdę dobre. Oprócz spray'u koloryzującego Schwarzkopf, którego nie wiem czy będę miała odwagę użyć, reszta produktów jest naprawdę dobrej jakości i na pewno zostaną zużyte. Poznałam dzięki temu pudełku nowy, bardzo ciekawy zapach i kilka produktów których nie miałam wcześniej w rękach. Jestem mile zaskoczona. 


A jak Wam podoba się grudniowe BeGlossy? 

sobota, 17 grudnia 2016

Tangle Teezer z rączką | The Ultimate Black

szczotka do włosów

Witajcie!
Kompaktowego Tangle Teezera mam już o półtora roku i nasza miłość trwa do dzisiaj. Szczotka jak dla mnie prawie idealna. Nie szarpie włosów, nie wyrywa ich, wygładza pasma i potrafi je bezproblemowo rozczesać zarówno na mokro, jak i na sucho. W tradycyjnym TT brakowało mi jednak kilku szczegółów, które przy moich grubych włosach były dość istotne. Po pierwsze zawsze chciałam, żeby ta szczotka miała dłuższe ząbki - zazwyczaj przy zwykłej wersji musiałam dzielić włosy na partie, by wszystkie je dokładnie rozczesać. Po drugie rączka - pewnie nie jedna z Was zna uczucie zirytowania, gdy szczotka po raz n-ty ląduje na podłodze, wyślizgując się z rąk. 

Z tych właśnie względów nie wahałam się zakupić Tangle Teezer The Ultimate Black. Czym różni się od tradycyjnego TT i czy wart jest w ogóle uwagi? 


Zacznijmy od tego, że The Ultimate ma rączkę, co bardzo ułatwia rozczesywanie. Szczotka stabilnie trzyma się w ręku i nie wypada, nawet gdy napotka kołtuna. Dzięki temu rozwiązaniu można nią bezproblemowo wykonać wysoki kucyk, czy koczek na czubku głowy, co przy zwykłym TT i długich włosach często stanowiło problem. 

Jeśli chodzi o powierzchnię ząbków, jest ona porównywalna do tradycyjnego Tangle Teezera. Różnice pojawiają się jednak w ich długości. The Ultimate ma zdecydowanie dłuższe i grubsze ząbki, dzięki czemu bezproblemowo dociera do skóry głowy bez dzielenia włosów na partie. Masuje skórę głowy delikatnie, pobudzając cebulki włosów. 

Tak jak w przypadku tradycyjnego TT, The Ultimate również dobrze radzi sobie z wygładzeniem włosów. Jak zapewnia producent, systematyczne używanie tego przyrządu, ma sprawić, że włosy będą bardziej lśniące, ja jednak nie zauważyłam jakiejś metamorfozy. 

Trzeba mieć na uwadze, że przez długie ząbki, szczotka nie będzie nas głaskać, jak tradycyjny TT. Docierając do skóry głowy dokładnie rozczesuje pasma, a co za tym idzie? Potrafi je szarpać. Nie zdziwcie się więc, że lekko ciągnie.

Ja jestem nią zachwycona. Mój ukochany TT, tylko stuningowany. Może ciągnie troszkę bardziej niż poprzednik, ale za to lepiej rozczesuje pasma. Kompakt podróżuje ze mną w torebce, natomiast ten bohater czeka w łazience i towarzyszy moim włosom rano i wieczorem. 



Szczotkę dostaniecie w drogeriach internetowych i stacjonarnie w Drogerii Polskiej, cena około 40 zł. Do wyboru jest czarna i różowa. Używałyście już TT z rączką? Jak Wam się podoba to rozwiązanie?

czwartek, 15 grudnia 2016

Słodkie żele pod prysznic Balea | Choco Love i Marshmallow

żel pod prysznic

Witajcie!
Nie wiem jak Wy, ale ja już wielokrotnie pisałam, że od żelu pod prysznic nie wymagam niewiadomo czego.  Z założenia musi dobrze oczyszczać skórę, jednocześnie nie wysuszając jej, być wydajnym, niezbyt drogim i bardzo dobrze, gdy ładnie pachnie. Dzisiejsi bohaterowie wszystkie te punkty spełniają, skupię się jednak na zapachach tych kosmetyków, bo to one sprawiają, że żele Balea są wyjątkowe. 

Trafiły do mnie dwa kremowe żele pod prysznic o iście smakowitych zapachach. Pierwszy o zapachu słodkich pianek marshmallow, natomiast drugi o zapachu czekolady. 

Butelka o pojemności 250 ml posiada miłą dla oka grafikę i wygodny otwór, dzięki któremu możemy kontrolować dozowanie produktu. 
Same żele mają półgęstą konsystencję i łatwo rozprowadzają się po ciele, nie pienią się zbytnio. 

Skóra po użyciu jest dobrze oczyszczona, nie wystąpiła u mnie reakcja alergiczna, ani żadne podrażnienie. Żel nie przesusza też skóry, jest całkiem wydajny. 

Jeśli chodzi o zapachy to rzeczywiście producenci się postarali. Zacznę może od Schoko Love, który pachnie jak czekoladowe brownie, lub jak kakałko, zapach jest intensywny, słodki i naprawdę dobrze odwzorowany. Pozostaje na skórze jeszcze chwilę po wyjściu spod prysznica. 
Marshmallow początkowo mnie zawiódł, bo otworzywszy butelkę nic nie czułam. Po użyciu w wannie okazało się, że jest to słodki, bardzo delikatny i otulający zapach pianek. Z pewnością kojarzycie z dzieciństwa pianki "JoJo"? To dokładnie ten sam zapach. Trochę przypomina zapach cukru pudru. Jest dużo mniej intensywny niż Schoko Love, więc na pewno podbije serca wszystkich miłośniczek subtelnych zapachów. 

Ich cena w internetowych drogeriach oscyluje w granicach 8 złotych.
Używałyście żeli Balea? Lubicie smakowe zapachy w kosmetykach?




poniedziałek, 12 grudnia 2016

Tusz Eveline Mega Size | dobra jakość w niskiej cenie.


Jeśli chodzi o tusz Eveline Mega Size to jest to już drugie opakowanie w mojej kosmetyczce. Wracam do niego chętnie, ponieważ spełnia wszystkie moje oczekiwania i kosztuje naprawdę niewiele. Dostaniecie go w każdym Rossmanie, a jego cena nie przekracza kilkunastu złotych.

Jeszcze jakiś czas temu przedłużałam rzęsy u kosmetyczki i po ich zdjęciu moje naturalne stały się proste i niezbyt atrakcyjnie wyglądały pomalowane tuszem. Czekam cierpliwie aż moje rzęsy wrócą do stanu sprzed przedłużania, a sprzymierzeńcem w tej kwestii jest właśnie tusz od Eveline.

Tusz pięknie wydłuża rzęsy i delikatnie je podkręca. Można stwierdzić, że lekko je pogrubia, ale nie skleja. W ciągu dnia nie kruszy się i nie odbija na górnej powiece. Początkowo jest nieco rzadki, ale po około dwóch tygodniach gęstnieje i jego konsystencja jest dla mnie idealna.

Szczoteczka jest silikonowa i dość konkretnych rozmiarów, więc trzeba nauczyć się nią malować, dla wielu w Was może być bowiem zbyt wielka.

Jeśli jednak silikonowa szczoteczka o takim kształcie Ci nie przeszkadza, obiecuję Ci, że ten tusz sprawdzi się na rzęsach idealnie.




Używałyście tuszu Eveline Mega Size?

sobota, 10 grudnia 2016

Lirene No Mask | Dlaczego się nie sprawdził?


Witajcie!
Strasznie nie lubię pisać o produktach, które się u mnie nie sprawdziły. Zwyczajnie smuci mnie fakt, że jakiś produkt nie spełnił moich oczekiwań i muszę go albo komuś oddać, albo, tak jak w tym przypadku - wyrzucić. Tym bardziej jestem zawiedziona, gdy nie sprawdza się u mnie produkt, który większości pasuje i niesie ze sobą pochlebne opinie. Opowiem Wam dzisiaj krótką historię o makijażowym niepowodzeniu.


O podkładzie Lirene No Mask było bardzo głośno po ostatniej konferencji Meet Beauty. Wówczas owa nowość na rynku sprawiła, że w internecie było pełno recenzji, w których dziewczyny opisywały podkład jako lekki, ładnie stapiający się ze skórą i niewyczuwalny, w dodatku o ładnym, beżowym kolorze. Dlategoteż na ostatniej promocji w Rossmann wpadł on do mojego koszyka i zaczęło się testowanie.

Początkowo wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Podkład w kolorze 2, bo taki wybrałam, miał ładny beżowy odcień, świetnie stapiał się z moją wówczas lekko muśniętą słońcem cerą. Lirene No Mask wyglądał na twarzy bardzo naturalnie i spełniał swoje funkcje - wyrównywał koloryt i sprawiał, że cera wyglądała świeżo i nieskazitelnie. Butelka o pojemności 30 ml wprawdzie bez pompki, ale nie stanowiło to dla mnie problemu.

Produkt zawierał w składzie kwas hialuronowy, który ma za zadanie nawilżyć naskórek, ja jednak używałam podkładu zbyt krótko, by móc stwierdzić, czy działanie nawilżające posiada.

Dlaczego krótko? Otóż po kilku użyciach, pewnego pięknego dnia, gdy nakładałam podkład na twarz, on zaczął oksydować. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu nie on jeden ma takie predyspozycje, ale to nie była oksydacja o ton, podkład ściemniał o całe lata świetlne. Twarz zrobiła się pomarańczowa, a cały makijaż poszedł na straty. Pomyślałam, że może to moja wina, może pędzel pomyliłam, może niedoczyszczony. Kilka kolejnych podejść - efekt ten sam.
Żeby nie było, że jestem gołosłowna, na górze podkład świeżo nałożony, na dole chwilę po zastygnięciu:


Pokazywałam Wam jakiś czas temu swatche owego podkładu na Instagramie, jednak nie napisałam co to za marka. Większość z Was obstawiała Catrice HD, niestety to nie on. Ciekawa jestem czy tylko mnie trafiła się taka felerna wersja, czy może któraś z Was również miała z nim taki problem? Mnie jest bardzo przykro, bo pokładałam w nim duże nadzieje. Piszcie koniecznie jak sprawdził się u Was!
Buziaki!

środa, 7 grudnia 2016

Carachel Eden | Piękno ukryte w klatce


Witajcie!
Z pewnością każda z Was słyszała powiedzenie, że nie szata zdobi człowieka. Ja przekonałam się, że tak jak w przypadku ludzi, w świecie perfum ładny flakonik również nie jest wyznacznikiem pięknego zapachu. Czasem w czymś zupełnie przeciętnym kryje się prawdziwa symfonia woni. A jeśli pod lupę wezmę zapach Carachel Eden to okazuje się, że w klatce został zamknięty naprawdę piękny ptak. 


Wyobraź sobie piękny ogród. Ale taki zupełnie dziki, w którym nie widać działalności człowieka. Ogród, gdzie rosną piękne kwiaty, a drzewa oplatają bluszcze. Gdzie rośliny rosną tak wysoko, że ledwo widać słońce. Ogród pełen tajemnicy i magii. Ale na próżno w nim szukać delikatnych woni słodkich kwiatków, to raczej zapach drzewa sandałowego, zapach goździkowy z nutą piżma.

Taki jest właśnie Eden, zapach pełen tajemnicy i magii. Zapach ciężki, orientalno-kwiatowy, otulający, a wręcz okrywający. Jedyny w swoim rodzaju, nie znajdziecie drugiego takiego. To woda toaletowa produkowana od 1994 roku i od tej pory zyskała sobie grono wiernych wielbicielek. 

Zapach na początku jest ostry, chłodny, lekko kadzidłowy, wręcz kręci w nosie. Po kilkunastu minutach zaczyna się prawdziwy taniec - zapach staje się spokojniejszy, wysuwają się nuty kwiatowe, choć wciąż podkręcane piżmem. Gdzieś w tle skromnie wysuwają się nektarynka i brzoskwinia, ale nie, nie myślcie że robi się słodko - owoce wchodzą dumnie w towarzystwie goździka. Nazwałabym go orientalnym w pełnym tego słowa znaczeniu, jest ciężki, jakby oleisty. 

Nuta głowy: irys, hiacynt, nasturcja
Nuta serca: brzoskwinia, nektarynka, dzika róża, goździk brodaty
Nuta bazy: piżmo, drzewo sandałowe

Trwałość to jego drugie imię, na skórze utrzymuje się do kilkunastu godzin (!) na szaliku lub apaszce potrafi "siedzieć" tygodniami.  To zapach, który nie będzie trzymał się blisko skóry, zostawia ogon, ba, zostawia "ogonisko" na metry. Jest wyczuwalny przez otoczenie i zwraca uwagę, więc z jego dozowaniem należy naprawdę uważać. 

Butelka od lat się nie zmieniła i, jeśli mam być szczera, nie zachwyca. Gdybym widziała te butelkę na wystawie sklepowej, pewnie nawet nie zwróciłabym na nią uwagi. No cóż, taka srocza natura, że lubimy ładne rzeczy. Ale tutaj piękno jest w środku - piękny ptak został zamknięty w klatce. Otwórz ją, by mógł rozłożyć skrzydła. 

Nie każdemu się spodoba, to zapach dla osób, którym ciężkie wonie nie przeszkadzają. Zapach dla kobiet, które wiedzą czego chcą. Ja jestem w nim zakochana i zamówiłam właśnie kolejną butelkę. Jeśli będziecie miały okazję - powąchajcie, to zapach nie z tej ziemi - to zapach z raju. 




Dostępny na iperfumy.pl  | 119 zł / 50 ml

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Płyn micelarny Balea | Niemiecki odpowiednik różowego Garniera ?


Płyn micelarny to nieodłączny element mojego demakijażu. Używam go codziennie wieczorem do usunięcia pierwszej warstwy kolorówki i rano, by oczyszczać twarz z nagromadzonego sebum. Wymagam od niego kilku podstawowych cech. Po pierwsze powinien usuwać mój makijaż, nie stosuję wodoodpornych kosmetyków, więc zadanie na tym polu ma ułatwione. Nie może również podrażniać okolic oczu oraz powinien być całkiem wydajny. Jak do tych wymagań odniósł się płyn micelarny od Balea? 


Produkt zamknięty jest w dużej, plastikowej butelce z standardowym zamknięciem na klik o pojemności 400 ml. Otwór jest dość duży, więc należy uważać, by nie wylać za dużo płynu. Szata graficzna jest prosta i przejrzysta, butelka przypomina mi nieco wyglądem i kształtem różowy płyn micelarny z Garniera. Płyn jest przezroczysty i bezzapachowy. Jego działanie tak naprawdę będzie zależne od rodzaju makijażu jaki wykonujemy. W moim przypadku się sprawdza. Tusz do rzęs, pomadki matowe, eyeliner usuwa bez problemu, wystarczy przyłożyć nasączony wacik i przytrzymać kilkanaście sekund. Z wodoodpornymi produktami ma problem, wówczas musimy wspomóc się dwufazówką, lub olejkiem. Jest przeznaczony do skóry mieszanej i wrażliwej, jest wegański i przebadany dermatologicznie. 
Płyn micelarny nie podrażnił mojej wrażliwej skóry wokół oczu. Przez ten sporych rozmiarów otwór jest średnio wydajny. Nie jest tak dobry jak różowy Garnier, ale z pewnością można stwierdzić, że depcze mu po piętach. 

Skład: AQUA, METHYLPROPAN, EDIOL, PROPYLENE GLYCOL, GLYCERIN, SODIUM COCOAMPHOACETATE, PANTHENOL, ALCOHOL, HAMAMELIS VIRGINIANA LEAF WATER, SODIUM SALICYLATE, SODIUM BENZOATE, CITRIC ACID, SODIUM CHLORIDE, TETRASODIUM EDTA.



U mnie produkt sprawdza się dobrze, choć póki co nie zdetronizuje różowego Garniera. Jeśli jesteście nim zainteresowane, dostaniecie go na drogerii niemieckiej za niecałe 25 złotych.