Pages

środa, 25 maja 2016

Zarumień się na wiosnę | Róż mineralny Amilie


Róż na policzkach to idealne uzupełnienie każdego makijażu. Delikatna chmurka różowego koloru na buzi doda blasku i sprawi, że będziemy wyglądały na bardziej wypoczęte. Kiedyś róż był dla mnie zbędnym dodatkiem. Dziś wiem, że ten niepozorny i często zbywany kosmetyk potrafi zdziałać prawdziwe cuda. 
Jakiś czas temu otrzymałam róż mineralny firmy Amilie w kolorze Audrey. Amilie to firma, mająca w swojej ofercie kosmetyki mineralne takie jak właśnie róże do policzków, podkłady, korektory i pudry. Całkiem szeroka gama kolorystyczna sprawia ich ofertę naprawdę interesującą. Ale wróćmy do dzisiejszego bohatera. 


Róż otrzymujemy w plastikowym, zakręcanym słoiczku o pojemności 4 gramów. W ofercie producenta mamy róże zarówno matowe, jak i rozświetlające, łącznie czternaście ciekawych kolorów. Mnie trafił się najjaśniejszy z serii matowych. Jest to róż sypki. Produkt zabezpieczony wewnątrz zaklejonym kawałkiem plastiku z dziurkami, który ułatwia nam aplikację. Mimo wszystko róż potrafi się rozsypywać, więc trzeba uważać. Ja aplikuję go pędzlem skośnym z naturalnego włosia, zbierając to co się usypało na zakrętkę. Strzepuję nadmiar z pędzla i nakładam na twarz. Róż jest bardzo dobrze napigmentowany, wystarczy jedno pociągnięcie pędzla, by nadać swoim policzkom rumieńca. Ma gładką i jedwabistą konsystencję, dzięki czemu łatwo się go aplikuje, nie tworzy nieestetycznych smug. Kolor, który otrzymałam to Audrey, jak opisuje producent jest to kolor w stylu Audrey Hebburn i zdecydowanie do dziewczyn o takiej karnacji się sprawdzi. Bardzo delikatny, pudrowy róż będzie wyglądał niesamowicie świeżo i dziewczęco u wszystkich bladolicych. Niestety, na mojej opalonej obecnie buzi, ledwo go widać. Niemniej jednak chętnie wypróbuję ciemniejszy kolor z ich oferty, bo róż jest niezwykle trwały, wytrzymuje cały dzień, nie ściera się i nie waży. W jego skład wchodzi mika, czyli naturalny minerał, którego zadaniem jest odbijać światło i sprawiać by skóra była rozświetlona. Zawiera również dwutlenek tytanu i i tlenki żelaza oraz pigmenty. 
Cena takiego różu wynosi 29 zł / 4 g i możecie je dostać TU





Jak widzicie róż ma niezwykle jasny pudrowy kolor, który na mojej twarzy w lato jest praktycznie niewidoczny. Pięknie sprawdzi się na chłodnych i bardzo jasnych karnacjach. 

Miałyście do czynienia z tymi kosmetykami? Jak się u Was sprawdziły?

niedziela, 22 maja 2016

Pędzle Real Techniques | Jak się sprawują, czy są aż tak dobre?


Pędzle Real Techniques by Sam & Nic Chapman znane są chyba każdej miłośniczce makijażu. Często widuję je u zagranicznych i polskich youtuberek, które, wykonując fantazyjne makijaże, wywijają charakterystycznymi płasko ściętymi trzonkami przed obiektywem. Moja ciekawość, ale i wymagania były spore. Jak te cudeńka się sprawdziły?

Na początku chciałam zaznaczyć, że pędzle te możecie dostać stacjonarnie w Rossmanie. Nie wszystkie te niemieckie drogerie mają je w asortymencie, ale warto szukać. Ja zdecydowałam się kupić je właśnie w drogerii, ze względu na to, że mogłam je zobaczyć na żywo, przyjrzeć się bliżej włosiu, ocenić kolor trzonków na żywo.
Postawiłam na trzy pędzle, od lewej - pędzel do różu, pędzel do podkładu, pędzel do precyzyjnego konturowania oraz urocza gąbeczka miracle comlexion sponge.

Posiadają masywne, dobrze wykonane trzonki, w charakterystycznych dla firmy kolorach różu lub pomarańczu, które dodatkowo same stoją, dzięki płasko ściętej końcówce. Pędzle wykonane są z miękkiego, syntetycznego włosia, które w zależności od funkcji, jaką pędzel pełni, jest odpowiednio zbite i ma odpowiednią długość. Ale właśnie, jeśli o funkcje chodzi, to w przypadku tych pędzli zupełnie nie przejęłam się zaleceniami producenta i używam ich na wiele sposobów. A jakich? 



Real Techniques Blush Brush. Pędzel do różu z mięciutkim, puchatym, syntetycznym, niezbyt zbitym włosiem. Posiada ciemnoróżowy trzonek. Nadaje się idealnie do tworzenia delikatnych "chmurek" np. różem, czy podkreślenia kości policzkowych rozświetlaczem. Ja głównie używam go do nakładania pudru. Jeśli zależy mi wyłącznie na oprószeniu twarzy pudrem, to sprawdza się idealnie. Nakłada odpowiednią ilość kosmetyku, niezależnie czy używam pudru sypkiego, czy w kamieniu.  Mimo swoich większych gabarytów, nada się również do nałożenia bronzera, ale tylko wówczas, gdy zależy nam  na nadaniu ciepłego koloru naszej buzi. Nic nim nie wykonturujemy. 


Ale jeśli o konturowanie nam chodzi, to warto zainteresować się Real Techniques Sculpting Brush. Mocno zbite, dość krótkie, ścięte po skosie włosie świetnie dopasowuje się do kości policzkowych twarzy. Posiada różowy trzonek. Można nim uzyskać naprawdę precyzyjne linie, a tym samym wydobyć ostry kontur. Dzięki swojemu zbitemu włosiu, nadaje się zarówno do nakładania produktów sypkich, jak i do konturowania na mokro. Trzeba z nim jednak uważać, jeśli chodzi o produkty sypkie, potrafi nałożyć ich dość dużo, więc jeśli mamy produkt mocno napigmentowany, lepiej mieć to na uwadze. U mnie sprawdza się również do nakładania podkładu. 


Real Techniques Expert Face Brush. Pędzel do podkładu. Przyzwyczajona do flat topów, gdzie włosie jest zbite i płasko ścięte, miałam co do tego pędzla mieszane uczucia. Krótkie włosie, dość dobrze zbite, jednak jego kształt okrągły, wybrzuszony. Posiada pomarańczowy trzonek. Pracuje się nim dobrze, jednak zostaję zwolenniczką flat topów. Ten nie chce pracować ze wszystkimi podkładami, np. rozmazuje Bourjois Healthy Mix. Dobrze współpracuje natomiast z cięższymi podkładami jak Revlon ColorStay, czy Astor Perfect Stay. Dzięki swojemu kształtowi, również nada się do konturowania, może nie tak precyzyjnego jak jego wyżej wymieniony brat, ale zawsze. Ogólnie rzecz biorąc, najgorszy pędzel w dzisiejszym zestawieniu. 


Real Techniques Miracle Complexion Sponge, czyli moja wisienka na torcie. Urocza, pomarańczowa gąbeczka przepięknie nakłada podkład, dając gładkie wykończenie. Uwielbiam z nią pracować i, choć pewnie za to stwierdzenie dostanę po głowie, uważam tę gąbeczkę za lepszą od BeautyBlendera. Dlaczego? Śpieszę wyjaśniać. Zacznę może od podobieństw jakie je łączą. Obydwie gąbeczki znacznie rosną po zmoczeniu. Obydwie pochłaniają podkład w podobnym stopniu. Dają bardzo podobne wykończenia, gładkie, pięknie wtapiają podkład w strukturę twarzy. Dlaczego więc wolę RT? Po pierwsze wygodniej mi się jej używa niż BeautyBlendera, dzięki jej płasko ściętej stronie. Zdecydowanie szybciej nakładam nią podkład dzięki temu rozwiązaniu. Po drugie, łatwiej ją doczyścić. Po trzecie jest dwa i pół razy tańsza niż różowe jajeczko, więc w moim odczuciu 1:0 dla RealTechniques.


Podsumowując, oprócz pędzla do podkładu, który nie spełnił do końca moich oczekiwań, cała ta gromadka bardzo przypadła mi do gustu. Najbardziej oczywiście gąbeczka, która zdetronizowała ,ulubionego do tej pory, BeautyBlendera. Pędzle są już po kilku praniach, nie gubią włosia i ku mojemu zdziwieniu błyskawicznie schną (w porównaniu do BeautyCrew). Mieliście styczność z tymi pędzlami? Jak się sprawują?

czwartek, 19 maja 2016

BioOleo-olej ze słodkich migdałów-Roll-on


Moja mieszana cera ze skłonnością do zapychania nie lubi się z olejkami, głównie tymi drogeryjnymi. Ale te drogeryjne, oprócz wymienionych olejków, niezależnie jakie by one nie były, nafaszerowane są też różnego rodzaju perfumami i składnikami chemicznymi, na które moja skóra reaguje stanowczym "nie". Wypróbowałam już kilka drogeryjnych olejków, na przykład arganowy z Bielendy, o którym pisałam Wam TU. Za każdym razem efekt był podobny, wzmożona ilość występujących zaskórników, nadmierne wydzielanie sebum i kilku nieprzyjaciół.
Dlatego też, gdy w marcowym ShinyBoxie otrzymałam 100% olejek ze słodkich migdałów do pielęgnacji twarzy, byłam nastawiona dość sceptycznie. Mimo wszystko spróbowałam, czysty olej na mojej twarzy jeszcze nie lądował, a kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, więc zaczęłam testowanie. I jak się spisał? Po odpowiedź zapraszam Cię dalej...


Firma BioOleo to stosunkowo nowa firma na rynku, stawiająca sobie na celu połączenie naturalnej pielęgnacji z innowacyjnym podejściem do jej aplikacji. Z tego też względu jako pierwsi na polskim rynku zaproponowali klientom olej w wygodniej formie Roll-Onu. Otrzymujemy więc 15 ml czystego olejku. Mnie trafiła się wersja ze słodkich migdałów, a olej z tego składnika słynie ze swych właściwości silnie nawilżających, przy jednoczesnej delikatności, polecany jest bowiem do pielęgnacji, między innymi, skóry dziecka.

Początkowo przez ową formę traktowałam go jako kosmetyk wyłącznie pod oczy. Przyznam, że świetnie się spisywał, metalowa kuleczka nakłada idealną ilość kosmetyku, a jej chłód dawał ukojenie spuchniętym i zmęczonym oczom. Po pewnym czasie zaczęłam używać go również na twarz, chcąc sprawdzić jak moja cera zareaguje na czysty olej. Aplikacja również przechodziła bezproblemowo, roll-on nie nakłada zbyt wiele kosmetyku, dzięki czemu kosmetyk jest wydajny. Olejek, jak to olejek, jest dość tłusty i jego wchłanianie nie przebiega zbyt szybko. Dlatego używałam go wyłącznie na noc. Po wmasowaniu w skórę pozostawia tłusty, ochronny film, który mi osobiście nie przeszkadzał. Rano nie było po nim śladu, a skóra? Skóra była mocno nawilżona, odżywiona i gładka. Używam go już od jakiegoś miesiąca i, ku mojemu zdziwieniu, nie zrobił mi żadnej krzywdy. Poprawiła się elastyczność mojej skóry, wygładziła się i była niesamowicie miękka w dotyku. 



Podsumowując, czysty 100% olejek marki BioOleo ze słodkich migdałów świetnie się u mnie spisał. Nie zapchał mnie i nie wyrządził mi żadnej krzywdy, jak potrafiły to zrobić jego drogeryjni bracia. Z chęcią wypróbuję inne wersje tego olejku. W ofercie firmy są jeszcze olej arganowy, olej z avocado, jojoba, kokosowy, macadamia, marula, z nasion marchwii, rycynwy, sezamowy. Tak więc jest z czego wybierać. Na stronie dostępne są również standardowe opakowania z pipetką o pjemności 30 ml. Jedynym minusem jak dla mnie jest cena, ponieważ za 15 ml olejku w formie roll-onu musimy zapłacić 56 zł. I kwota ta ponoszona jest wyłącznie z tytułu owego wygodnego opakowania. Za ten sam olej, jednak w opakowaniu z pipetką, gdzie dodatkowo otrzymujemy drugie tyle produktu, zapłacimy 39 zł. Więc różnica jest spora. Olejki dostępne są na stronie BioOleo


A Wy miałyście ten olejek? Jak się spisał u Was? Ja zdecydowanie przekonałam się do olejków, ale wyłącznie tych naturalnych. 

wtorek, 17 maja 2016

Jak pachnie dzień ślubu? Yankee Candle Wedding Day



Jak wyobrażacie sobie zapach w dniu ślubu? Ja, wyobrażając sobie czym może pachnieć ten wyjątkowy dzień, widzę białe, świeżo ścięte kwiaty. Dużo kwiatów. Białe róże, piwonie, lilie. Świeża woń wiązanki, czekającej, by dopełnić suknię panny młodej. I czuję perfumy, słodkie i delikatne. Jak do tej wizji ma się wosk Yankee Candle?

Kiedy na stronie Goodies zobaczyłam tę uroczą białą tartę, od razu mnie zaintrygowała. Za dwa lata sama będę stała na ślubnym kobiercu, więc zaczęłam się zastanawiać, jakie wonie towarzyszą człowiekowi w ten dzień?



Wosk z kwiatowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: mieszanka kwiatowa, mieszanka owocowa.

Na sucho wyczuwam rzeczywiście nuty kwiatowe, w szczególności widoczne na obrazku białe róże. Woń niezwykle świeża. Po odpaleniu zaczyna zmieniać swój charakter, nabierać słodyczy wyżej wymienionych nut owocowych. Całość daje niesamowity efekt. Jest słodko, ale na pewno nie mdląco. Zapach jest bardzo intensywny, wystarczy jedna trzecia wosku, by zapach wypełnił naprawdę dużych gabarytów salon na kilka godzin. 

Jak dla mnie zapach nadaje się, by towarzyszyć pannie młodej na przykład w jej przygotowaniach. Słodycz tego zapachu otuli zmysły i ukoi nerwy. Zapach kwiatów idealnie wpisuje się w magię tego dnia i spełnił moje oczekiwania. Chętnie sięgnę po niego na co dzień, ale i w ten wyjątkowy dzień.



niedziela, 15 maja 2016

Zielona Glinka na włosy, czyli balsam Labrayon Argilo Therapie


Dzisiaj  coś dla włosomaniaczek, czyli ciekawy produkt do włosów, jakim jest balsam z portugalską zieloną glinką od Labrayon Laboratories. Produkt otrzymałam w marcowym ShinyBoxie i od tamtego czasu intensywnie testuję. Opakowanie dotknęło już prawie dna, więc mogę co nieco o nim powiedzieć. Jak się u mnie spisał i czy warty jest zainteresowania, dowiecie się czytając dalej.


Jak zapewnia producent balsam ten ma za zadanie nawilżyć włosy i ułatwić ich rozczesywanie. Dodatkowo ma pogrubić włókno włosa, sprawiając, że staną się bardziej sprężyste i łatwiejsze w układaniu.

Zacznijmy więc od opakowania. Balsam otrzymujemy w 100 ml butelce, odwróconej "do góry nogami" i zamykanej na klik. W przypadku gęstych włosów ta pojemność jest zupełnie niewystarczająca. Nie ma żadnych problemów z wydobyciem kosmetyku. Jego konsystencja jest dość gęsta, nie spływa z dłoni i łatwo daje się nałożyć na włosy. Ma szary kolor i dość specyficzny zapach, charakterystyczny dla glinek, czyli jak dla mnie niezbyt przyjemny.


Nakładałam balsam, tak jak zaleca producent, na wilgotne włosy. Moje kosmyki dość szybko go wchłaniały, więc musiałam go nieco zużyć na jedno posiedzenie. Zaraz po nałożeniu włosy były szorstkie i matowe w dotyku, plątały się. Wmasowywałam kosmetyk również w skórę głowy i nie robił nic szkodliwego z moją przetłuszczającą się skórą głowy. No właśnie, nie robił nic szkodliwego moim włosom, ale również nie czynił nic spektakularnego. Włosy po wysuszeniu były łatwiejsze w rozczesaniu, jednak nie wygładziły się na końcach, były miękkie i sypkie, jednak bardzo matowe. Nie zauważyłam, aby w jakikolwiek sposób wpłynął na grubość moich włosów, choć patrząc na jego pojemność i kiepską wydajność, ciężko czegokolwiek wymagać. Z pewnością musiałabym zużyć kilka opakowań, by móc cokolwiek na temat zwiększenia grubości włosa powiedzieć. 


A co ze składem?

Mieszanina alkoholu cetylowego i stearylowego o działaniu oczyszczającym.
Emolient w postaci alkoholu cetylostearylowego, o działaniu natłuszczającym i nawilżającym. Gliceryna, czyli humektant, ułatwia przenikanie substancji w głąb skóry.
Parafina
Olej rycynowy, zmiękczający strukturę włosa.
Pantneol, działający przeciwzapalnie i regenerująco.
Kwas stearynowy
Lanolina, emolient, zapobiegający nadmiernemu odparowywaniu wody ze struktury włosa. Polyquaternium-7, polimer, pomaga wygładzić włosy.
Węglan potasu
Hydrokrzemian glinu
Perfumy i barwniki
_________________________________________________________________________________

Podsumowując, balsam do włosów z portugalską zieloną glinką jest ciekawym produktem do wypróbowania, jednak nie dla wszystkich typów włosów. Słaba wydajność i mała pojemność za cenę prawie 20 zł, również nie działa na korzyść. Dodatkowo produkt nie nawilża i nie pogrubia struktury włosów. Miałyście ten balsam? Jak się spisał u Was? Ja raczej do niego nie wrócę ...

piątek, 13 maja 2016

Szybki demakijaż, czyli recenzja Glov Hydro Demaquillage


Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją rękawicy GLOV, a właściwie jej miniaturką, którą otrzymałam w marcowym ShinyBoxie. Wszelkie gadżety, które mają za zadanie ułatwić wieczorny demakijaż bardzo lubię i chętnie po nie sięgam. Producent zapewnia, że z pomocą tego produktu zmyjemy cały makijaż twarzy, używając tylko wody. Jak się sprawdziła i czy radzi sobie z makijażem, dowiesz się z dalszej części postu.


Dzięki specjalnej strukturze włosia, rękawica ma za zadanie usunąć cały makijaż tylko przy pomocy wody, dzięki czemu nie musimy używać żadnej chemii i wacików. Miniaturka, która dotarła do mnie mieści się akurat na palec. Niezbyt wygodnie korzystało mi się z takich gabarytów, pełnowymiarowa rękawica z pewnością byłaby wygodniejsza. W ofercie producenta znajdziemy Glov Comfort, czyli dużą ściereczkę, w którą zmieści się cała nasza dłoń, oraz Glov on-the-go, czyli rękawicę, w której zmieścimy cztery paluszki jednej ręki. Zastosowanie jest niezwykle proste. Wystarczy zmoczyć rękawice, odsączyć z nadmiaru wody i zmyć makijaż twarzy i oczu. Po wykonanym demakijażu należy wyczyścić Glov przy pomocy mydła w kostce i odwiesić do wyschnięcia.


Rękawice otrzymujemy w kartoniku, wewnątrz którego znajdziemy wszystkie niezbędne informacje jak z niej korzystać i jakiego działania powinnyśmy się spodziewać. Rękawica ma niezwykle mięciutkie włosie w kolorze białym, którym niezwykle miło masuje się twarz. Oprócz usuwania makijażu wykonujemy jednocześnie masaż twarzy, więc pobudzamy krążenie skóry. Wszystko pięknie, ale czy rękawica rzeczywiście usuwa cały makijaż, w dodatku tylko z pomocą wody?


Otóż niestety nie. Przynajmniej u mnie. Nie daje sobie rady, szczególnie z makijażem oczu, tuszem i eyelinerem. Przy użyciu samej wody rozmazuje makijaż i trzeba nieźle pocierać by cokolwiek z tym zrobić. A wiadomo, w okolicach oczu intensywnie pocieranie nie jest wskazane. Sytuacja zmienia się, gdy do rękawicy dołożymy piankę lub żel do twarzy. Wówczas rękawica radzi sobie całkiem dobrze, rzeczywiście ułatwiając codzienny demakijaż. Czyszczenie Glov przebiega bardzo prosto i rzeczywiście mydłem w kostce usunąć można cały zgromadzony na niej brud.
Czy kupiłam pełnowymiarowy produkt? Nie. Rękawica on-the-go kosztuje w granicach 40 zł, natomiast Comfort 50 zł. Czy to dużo? Patrząc na to, że taka rękawica posłuży nam około trzech miesięcy, przy codziennym użytkowaniu, suma robi się znacząca. Dodatkowo na minus wpływa fakt, że nie zostały spełnione obietnice producenta i makijaż nie zostaje usunięty przy pomocy samej wody. Myślę, że póki co umilę sobie demakijaż tym maluszkiem, ale na tym moja przygoda z Glov się kończy.


Miałyście tą rękawice? Jak u Was się sprawdzała? Czy u Was też nie zmywała makijażu przy pomocy wyłącznie wody?

środa, 11 maja 2016

Denko #4, czyli z dna wyjęte.


Ostatnio przedstawiłam Wam swoich ulubieńców, dzisiaj przyszedł czas na denko, czyli puste opakowania po kosmetykach, które udało mi się zużyć w ciągu ostatniego czasu. W dalszym ciągu jest mi ciężko zapanować nad chęcią otwierania nowych rzeczy i tym właśnie sposobem mam obecnie otworzone w łazience cztery szampony i nie mogę tego zużyć. Muszę skupić się na wykańczaniu kosmetyków jeden po drugim.


Pierwsza tura to kosmetyki do kąpieli. Sól bocheńska od Floris, o zapachu różanym, wpadła do mojego koszyka zupełnie przypadkowo. Sól ładnie pachnie, zapach róż unosi się w całej łazience, na skórze jednak nie zostaje zbyt długo. Barwi wodę na piękny różowy kolor i dość szybko się rozpuszcza. Pozostawia skórę miękką i gładką. Z pewnością kupię jeszcze inne wersje zapachowe. Zakupiony w Lidlu Cien Shower Cream z olejkiem ze słodkich migdałów o zapachu kwiatu moreli. Serię tych żeli pod prysznic bardzo lubię, pięknie pachną, mają kremową konsystencję i nie wysuszają skóry, goszczą w mojej łazience bardzo często. Isana Olejek pod Prysznic. Ogólnie nie lubię nakładać balsamu po kąpieli, więc jeżeli znajdę produkt, który mi to oszczędza, chętnie po niego sięgam. Olejek ten wykorzystuję na kilka sposobów. Oczywiście pod prysznicem, by nawilżyć skórę, warto dodać, że również dobrze myje i ładnie pachnie. Używam go również do golenia nóg, zmiękcza skórę, nadaje maszynce poślizg, dzięki czemu zmniejsza ryzyko podrażnień. Dodatkowo pomaga mi w czyszczeniu gąbeczek do makijażu. Tak! Olejowa konsystencja wypłukuje cały brud z gąbeczki w kilka chwil. Mam już kolejne opakowanie w łazience.


Eveline Cosmetics Just Epil. Krem do depilacji z olejkiem arganowym. Radzi sobie świetnie ze zbędnym owłosieniem, zostawia skórę gładką i miękką w dotyku. Nie podrażnił mojej skóry, co czyniły niektóre, droższe, tego typu produkty. Mam kolejne opakowanie. Krem do rąk Champneys Spa As Good as New. Najlepszy krem do rąk jaki miałam przyjemność używać. Piękny, perfumowany zapach i długotrwałe nawilżenie skóry. Ale nie takie powierzchniowe, podczas jego używania zauważyłam polepszenie się stanu skóry, stała się wygładzona, poprawił się również stan skórek wokół paznokci. Niestety kremu nie można nigdzie dostać stacjonarnie w Polsce, na polskich stronach internetowych nie jest lepiej. Muszę czekać, aż dorwę je, będąc za granicą. Alterra Maska do włosów z granatem. Kupiłam ją po cudownych opiniach na blogach. Bardzo dobrze nawilża i wygładza włosy, muszę jednak uważać, by nie dostała się w okolice skóry głowy, bo obciąża włosy u nasady niemiłosiernie. Jednak nie wiem czy wrócę do niej ponownie, nie zrobiła cudów na moich włosach.


Avon Clearskin Tonik niwelujący wągry. Nie, nie, nie. Jeśli macie wrażliwą cerę, lub jakieś podrażnienia na skórze, stanowczo radzę Wam go unikać. Alkohol, na drugim miejscu w składzie, dosłownie czuć po wylaniu na wacik. Jest mocno wysuszający, więc używałam go na strefę T, gdy wyskoczył mi jakiś nieprzyjaciel. W takiej roli, jako punktowy ratunek sprawdzał się nawet dobrze, wysuszał zmiany skórne, dzięki czemu szybciej znikały. Długo więc go męczyłam, ale udało się, wiem jednak jedno - nie spotkamy się ponownie. A! I nie usunął moich wągrów... Loreal True Match N2 Vanilla. Moim zdaniem świetny podkład, zresztą pisałam Wam o nim więcej w moim TOP 3 podkładów drogeryjnych. Lekki, dobrze kryjący podkład, dający satynowy efekt rozświetlenia, dopasowuje się do koloru cery. Ponadto ma bardzo dużą gamę kolorystyczną do wyboru, więc każda znajdzie coś dla siebie. Na pewno jeszcze do niego wrócę. Bershka Body Mist, mgiełka do ciała ze znanej sieciówki. Kosztują niewiele, pachną naprawdę ładnie i są dość trwałe. Ich największą zaletą jest mały rozmiar i ogromna wydajność. Możecie mi wierzyć, że nie szczędzę sobie ilości takiego kosmetyku, a mgiełka nie chciała się skończyć. Na pewno zakupię ponownie.


I ostatni gagtek, czyli Taft Volumen. Moim zdaniem z całej serii lakierów do włosów ten jest najlepszy. Nie obciąża włosów, jednocześnie dobrze je utrwalając. Nie tworzy hełmu na głowie i nie pozostawia widocznego nalotu. Jest łatwy do wyczesania. Próbowałam już wielu lakierów tej marki i jednak zostanę przy tym.

________________________________________________________________________________

I to już wszystkie produkty, które udało mi się wykończyć. Piszcie, czy któryś miałyście i jak się spisał u Was :)

poniedziałek, 9 maja 2016

Faworyci miesiąca, czyli kwietniowi ulubieńcy.


W kalendarzu już  9 maja, więc uświadomiłam sobie, że przyszedł czas na przedstawienie Wam ulubieńców ostatniego miesiąca, czyli kosmetyków, które wyjątkowo przypadły mi do gustu i towarzyszyły mi praktycznie każdego dnia. Nieco więc po czasie zachęcam Cię do przeczytania krótkich opinii o produktach dla mnie wyjątkowych.


Na pierwszy ogień idzie Balea Krauter Bad, czyli lawendowy płyn do kąpieli. Cudeńko przywiezione z Niemiec. Pachnie obłędnie i umila każdą kąpiel. Zapach lawendy, dość intensywny unosi się w całej łazience i relaksuje po ciężkim dniu, nie utrzymuje się na skórze. Dodatkowo butelka z ciemnego plastiku niezwykle ładnie się prezentuje. Sam płyn nie wysusza, ani nie podrażnia skóry. Dotknął już prawie dna i właśnie jestem w trakcie kończenia jego brata o zapachu mięty i pomarańczy, więc na pewno niedługo możecie się spodziewać recenzji.


Jeśli chodzi o antyperspiranty to moje serce podbiła seria Dove Powder Soft. Piękny, słodki zapach, utrzymujący się i towarzyszący mi przez cały dzień. W dodatku całkiem dobrze chroni przed potem. Jak większość antyperspirantów Dove nie podrażnia skóry, nawet po depilacji. Próbowałam również wersję w kulce, jednak ta w sprayu ma, moim zdaniem nieco intensywniejszy zapach.


Coś dla włosomaniaczek! Gliss Kur Ultimate Resist, odżywka bez spłukiwania. Zapach, zapach, zapach! Pachnie jak perfumy, słodko, nieco ciężko, ale moim zdaniem -pięknie. I woń ta utrzymuje się na włosach przez jakieś 2-3 godziny. Dodatkowo wygładza napuszone kosmyki i ułatwia ich rozczesywanie, jednocześnie nie obciążając ich zbytnio. Dla mnie wyjątkowy wśród wszystkich tego typu odżywek,


Sylveco Peeling oczyszczający.  Długo zastanawiałam się skąd bierze się zachwyt nad kosmetykami Sylveco. Oczywiście do momentu gdy je wypróbowałam! Oczyszczająca wersja peelingu jest świetna. Skóra po jego użyciu jest wygładzona, oczyszczona, świeża, nie ma uczucia ściągnięcia, szczypania, podrażnienia. Jedyny mankament to zapach, który nie jest zbyt przyjemny dla noska, ale za takie działanie jestem w stanie mu to wybaczyć. Niedługo recenzja.


I jeśli jesteśmy w temacie pielęgnacji twarzy, to tutaj dla Was kolejny gagatek. Olej ze słodkich migdałów w formie roll-on od firmy Bio-Oleo otrzymałam z marcowym ShinyBox. Z olejkami do twarzy miałam różne przygody i te drogeryjne najczęściej mnie zapychały. 100% czysty olejek ze słodkich migdałów nie wyrządził mi żadnej krzywdy, wręcz przeciwnie. Skóra po nim jest odżywiona, mocno nawilżona i wygładzona. Łagodzi wszelkie podrażnienia i nie zapycha, a podkreślić tu trzeba, że jestem posiadaczką cery mieszanej. Recenzja wkrótce.


Moje ulubione maleństwo do robienia kresek, czyli żelowy eyeliner Maybelline. Długotrwały, intensywnie czarny z wygodnym pędzelkiem do kompletu. Dokładną recenzję oraz efekty jakie daje możecie przeczytać TUTAJ.
_______________________________________________________________________________

I to już wszyscy ulubieńcy ostatniego miesiąca, piszcie, czy miałyście któryś z tych kosmetyków i jak sprawdził się u Was :)

sobota, 7 maja 2016

Co kupić Mamie na dzień Matki? Propozycje prezentów.

Co roku mam ten sam dylemat co zakupić Mamie z okazji Dnia Matki. Zależy mi, aby prezenty były nie tylko ładne i efektowne, ale przede wszystkim użyteczne. W zeszłym roku pokazywałam Wam mój pomysł upominku z Goodies.plW tym roku również zamierzam zakupić jej jakiś drobiazg właśnie z tej strony, ponieważ była bardzo zadowolona z kominka i zestawu wosków, korzysta z nich do dziś. Dzisiaj przychodzę do Was z propozycją prezentów dla Mam, które można wykorzystać z okazji zbliżającego się 26 maja. Zapraszam Cię więc dalej.

Kominek i komplet ulubionych wosków. Ja na taki właśnie zestaw postawiłam rok temu i moja mama była naprawdę bardzo zadowolona. Do dziś korzysta z kominka i zamawia sobie kolejne zapachy wosków. Prezent więc użyteczny i posłuży naprawdę długo. Nawet jeśli palenie wosków nie spodoba się Twojej mamie, to sam kominek posłużyć może jako ozdoba na meble lub okno. Komplet ze zdjęcia to kominek Yankee Candle Mixology w kolorze szarym i woski: Clean Cotton, Champaca Blossom oraz Masło Shea, czyli moi i mojej mamy ulubieńcy zapachowi. 


Kosmetyki pielęgnacyjne to zawsze świetny pomysł na prezent, w końcu wszystkie je uwielbiamy. Na stronie Goodies.pl znajdziecie również kosmetyki znanych i cenionych marek, z których złożyć można naprawdę piękne zestawy prezentowe. Zestaw ze zdjęcia to  organiczny krem na noc z olejkiem różanym, organiczne serum pod oczy i organiczne mleczko do demakijażu od dr.organic. Działają odżywczo na skórę i spowalniają proces starzenia się. 

Yankee Candle Car Vent Stick zapachy do samochodu. Jeśli Wasza mama dużo podróżuje samochodem warto umilić jej ten czas. A nic tak nie poprawia humoru w samochodzie jak zielone światła, brak korków i przyjemny zapach. Świetny, użyteczny drobiazg. 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ja w tym roku postawię na zestaw kosmetyków i mam nadzieję, że tak jak w zeszłym roku Mama będzie zadowolona. Wszystkie przedstawione produkty pochodzą ze sklepu Goodies . A Wy? Jakie macie plany na nadchodzący Dzień Matki ? 

czwartek, 5 maja 2016

Zestaw do ust - pomadka Bourjois Velvet Matte i konturówka WIBO, wersja na dzień i na wieczór. Czyli III tura promocji w Rossmann.


Powoli dobiegamy do końca Rossmanowskiej promocji i dzisiaj chciałabym Wam pokazać dwa duety produktów do ust, które świetnie ze sobą współgrają i nadają się na różne okazje. Pomadki Bourjois z serii Velvet Matte, które są hitem całej blogsfery i zupełnie się temu nie dziwię, a do tego tanie jak barszcz, ale wcale nie złe jakościowo, konturówki do ust od WIBO. Stworzyłam z nich dwa zestawienia - na dzień i na wieczór. Jeśli Cię zaciekawiłam, to zapraszam dalej.



Zacznijmy od pomadek Bourjois z serii Velvet Matte Rouge Edition. Jeśli chodzi o ten produkt, to konsumentki dzielą się na dwa skrajne obozy - miłości do tych pomadek i zaciekłej nienawiści. Ja należę zdecydowanie do tego pierwszego i uwielbiam Bourjois za niesamowitą trwałość, intensywność koloru i szeroką gamę odcieni do wyboru. Dobrze przygotowane usta balsamem nawilżającym nie powinny ucierpieć na ich matowej mocy. Pierwszy kolor jaki wybrałam to numer 07 Nude-ist, czyli przybrudzony róż, bardzo podobny do naturalnej czerwieni wargowej. Idealny odcień na co dzień, niezobowiązujący, delikatny, a dzięki matowemu wykończeniu sprawdzi się praktycznie z każdym makijażem oka, zarówno z tym delikatnym, jak i mocniejszym smoky.


Odcień Grand Cru, czyli numer 08 kupiłam już na zeszłej promocji w Rossmann, jednak nie było okazji go zaprezentować na blogu. To zupełne przeciwieństwo poprzednika i jest to prawdziwy odcień czerwonego wina. Intensywny czerwony kolor i z tego co kojarzę, obecnie najciemniejszy z tej serii. Idealnie sprawdzi się na wieczór, gdy chcemy zaprezentować się w wersji bardziej glamour. Uwaga! Przyciąga spojrzenia, jest to naprawdę intensywny kolor, który dodatkowo można stopniować.


Dodatkowo do mojego koszyka wpadły dwie konturówki od WIBO z serii LIP DEFINE PENCIL, numerki 2 i 3. Miękkie, lekko sunące po ustach kredeczki o całkiem dobrej trwałości jak na tak niską cenę. Na zdjęciu powyżej widzicie zużycie kredki po jednym pomalowaniu. Dodatkowo udało mi się dobrać te odcienie do pomadek Bourjois, tworząc zestawy idealne.



A Wy? Znacie te produkty do ust? Lubicie? :)