Pages

czwartek, 12 listopada 2015

Green Pharmacy - nagietkowy szampon do włosów przetłuszczających się


Wielkimi krokami zbliża się zima. To czas, gdy otulimy głowy czapkami i kapturami. Dla wielu z Was to czas wzmożonego przetłuszczania się skóry głowy. Ja również borykam się z tym problemem każdej zimy. Długo szukałam idealnego szamponu, który nie podrażniłby skóry głowy, nie plątałby kosmyków, jednocześnie utrzymując świeżość czupryny przez dłużej niż jeden dzień. W związku z czym, chciałabym Wam przedstawić szampon nagietkowy Green Pharmacy. Czy spełnił moje oczekiwania, dowiecie się czytając post. 

  
Opakowanie
Szampon znajduje się w plastikowej, zatrzaskiwanej butelce w kolorze ciemnego brązu. Cały design opakowania nawiązuje do naturalnych ziołowych receptur, jakby szykowanych przez naszą babcię. Na tyle butelki znajdziemy wszelkie niezbędne informacje, w tym skład produktu. Pojemność szamponu to 350 ml. 

Konsystencja i zapach
Szampon należy do tych niezbyt gęstych, przelewa się przez palce. Ze względu na brak SLS-ów w składzie, praktycznie się nie pieni, przez co musimy go użyć nieco więcej. Zapach bardzo delikatny, wprawdzie mało nagietkowy, co nie zmienia faktu, że przyjemny. 

Dostępność i cena
Szampon możecie dostać praktycznie w każdej drogerii. Cena tegoż produktu jest również bardzo atrakcyjna, bo ok 7 zł/ 350 ml.


Moja opinia
Szampon zauroczył mnie swoim opakowaniem, skojarzył mi się z własnoręcznie robionymi, naturalnymi kosmetykami. I choć nie jest to kosmetyk w pełni naturalny, nie zawiera SLS, parabenów i barwników. Stwierdziłam - zaryzykuję. Aplikacja szamponu dla niektórych z Was może stanowić problem, ze względu na to, że zupełnie się nie pieni.  Ma za to przyjemny zapach, bardzo delikatny, lekko ziołowy. Nie podrażnił skóry mojej głowy, co czyniły niektóre mocno oczyszczające szampony. Czy wpłynął na świeżość moich włosów? Niestety nie. Moje kosmyki były miękkie, uniesione u nasady, niestety nie pozostawały świeże dłużej, niż po użyciu zwykłego szamponu. Niemniej jednak moja skóra głowy odpoczęła, włosy odżyły i zaczęły mniej wypadać. Produkt na pewno ciekawy, choć nie dla każdego. Na jego korzyść wpływa z pewnością dość dobry skład i niska cena. Szkoda, że nie spełnia do końca swojej roli. Poszukiwania idealnego szamponu oczyszczającego nadal trwają. 

poniedziałek, 14 września 2015

Owocowe połączenie kiwi i karamboli - masło do ciała Tutti Frutti


Witajcie! Jakiś czas temu pokazywałam Wam peeling cukrowy od Farmony o boskim zapachu kiwi i karamboli. Dzisiaj chciałabym napisać parę słów o drugim produkcie z tej linii, a mianowicie masełku do ciała o tym samym zapachu. Czy zachwycił mnie tak jak peeling i jak sprawdzają się w duecie, dowiecie się czytając post do końca :)

Opakowanie
Zacznijmy od opakowania. Masełko gabarytowo jest mniejsze od peelingu. Otrzymujemy 275 ml kosmetyku. Słoiczek również jest zakręcany i zabezpieczony folią. Szata graficzna cieszy oko, na opakowaniu znajdziemy wszystkie niezbędne informacje, w tym skład.

Zapach
Jest zdecydowanie mniej intensywny niż w przypadku peelingu, choć tak samo słodki i przyjemny. Bardzo owocowy, wręcz apetyczny. Długo utrzymuje się na ciele, co niezmiernie mnie cieszy.

Konsystencja
Masło jest bardzo treściwe, ma zbitą konsystencję. Łatwo rozprowadza się po ciele, jednak trzeba dać mu chwilę, by całkowicie się wchłonął. Z tego też względu używam go głównie na noc. Jego kolor nie jest już tak intensywnie zielony jak w przypadku peelingu, tutaj jest bardziej miętowy i delikatny.



Działanie

Skóra po użyciu masła jest delikatna i dobrze nawilżona. Wszelkie podrażnienia, na przykład te po depilacji, znikają. Nie wiem jak sprawdzi się w przypadku bardzo wysuszonej skóry, ale dla normalnej nawilżenie jest wystarczające. Razem z peelingiem tworzą świetny duet. Moja skóra jest niezwykle gładka odkąd ich używam.  W dodatku zapach towarzyszy mi przez kilka godzin, poprawiając mi humor po ciężkim dniu.

Podsumowując

Tak samo jak peeling cukrowy od Farmony, masło mogę polecić z czystym sumieniem. Daje naprawdę zadowalające efekty, a zapach jest po prostu obłędny. W dodatku kosmetyki Tutti Frutti są łatwo dostępne, obecnie możecie je dostać Biedronce. Cena masełka do ok. 10 zł.



piątek, 4 września 2015

Tołpa, ujędrniający krem na noc 40+


Witajcie! Dzisiaj post przeznaczony dla wszystkich pań w wieku lat około czterdziestu lub dla wszystkich dziewcząt, które chciałyby zrobić prezent swojej mamie, cioci, czy sąsiadce. Chciałabym bowiem przedstawić Wam ujędrniający krem na noc od znanej firmy, jaką jest Tołpa. Post będzie nieco inny niż wszystkie, ponieważ w rolę recenzentki wcieli się moja mama. Jak krem się u niej spisał? Zapraszam do lektury!


Zacznijmy od tego, że moja mama, jako kobieta w wieku powyżej lat 40, boryka się już ze skutkami ubocznymi przemijającego czasu. Jej skóra traci sprężystość i blask, więc wymaga od kremu dobrego nawilżenia i napięcia naskórka. Jej skóra jest bardzo wrażliwa i skłonna do alergii, dlatego też szuka kremów z dość przyjaznym dla skóry składem. Z polecenia koleżanki zakupiła tołpę, znaną markę dla większości z nas. Kremu używa już od miesiąca i wysunęła kilka spostrzeżeń, którymi chcemy się z Wami podzielić.


Opakowanie
Krem otrzymujemy w kartoniku, na którym umieszczono wszystkie informacje, w tym skład. Słoiczek o pojemności  50ml jest szczelnie zamknięty folią, w związku z czym mamy pewność, że nikt nie zamoczył w naszym kremie paluszków. Opakowanie jest zakręcane, mamie bardzo taka forma odpowiada, ponieważ może wydobyć kosmetyk do ostatniej kropli. Szata graficzna charakterystyczna dla kosmetyków marki tołpa. Krem należy zużyć do 3 miesięcy po otwarciu.


Konsystencja/ działanie/ skład
Krem przeznaczony jest do nocnej pielęgnacji, w związku z czym ma dość bogatą, gęstą konsystencję, mimo to szybko się wchłania. Jego kolor, jak widać na zdjęciu jest biały, natomiast zapach ma bardzo delikatny, kwiatowy. Jak jednak z jego działaniem? Krem bardzo dobrze nawilża skórę. Moja mama ma do czynienia na co dzień z klimatyzacją w pracy, w związku z czym jej skóra jest przesuszona. Krem łagodzi wszelkie podrażnienia i niweluje uczucie ściągnięcia, tak charakterystyczne dla skóry suchej. Jeśli chodzi o ujędrnienie, nie ma się co łudzić, krem nie wyprasuje skóry dojrzałej jak żelazko. Tołpa nie jest tu wyjątkiem. Kosmetyk odżywia skórę, sprawia, że wygląda ona na wypoczętą i ma więcej blasku. Skład, jak zwykle w przypadku kremów Topłpa, nie jest zły. Znajdziemy w nim bowiem ekstrakty z płatków maku polnego oraz nasion łubinu. Dostrzec można również ekstrakt z senesu wąskolistnego, masło shea i glicerynę. Dodatkowo producent zapewnia, że krem nie posiada parabenów, parafiny, silikonów, PEG-ów, alergenów i sztucznych barwników. 

Podsumowując, krem od tołpy to całkiem ciekawa opcja dla wszystkich z Was, które szukają dobrze nawilżającego kremu na noc, z dobrym składem. Jeśli Wasza skóra jest naprawdę bardzo wrażliwa, śmiało możecie go wypróbować. U mojej mamy nie wystąpiła reakcja alergiczna, świąd czy pieczenie.
Jak mówi, chętnie wypróbuje również krem pod oczy z tołpy.
Myślę, że spokojnie mógłby być używany również przez kobiety po trzydziestym roku życia, ponieważ jego właściwości ujędrniające nie są wyjątkowo mocne.
Krem można zakupić w wielu drogeriach, między innymi w Rossmanie. Możecie go również szukać w atrakcyjnych cenach na internecie. Jego cena to ok.
25zł / 50 ml.
Plusy:
+ dobry skład
+ optymalne nawilżenie
+ niweluje podrażnienia, nadaje cerze blasku
+ cena
+ dostępność
Minusy:
- niezbyt rewelacyjne ujędrnienie

sobota, 29 sierpnia 2015

Farmona Tutti Frutti - peeling cukrowy o zapachu kiwi i karamboli

Witajcie! Na początku chciałam Was bardzo przeprosić za mniejszą obecność na blogu, ale (i tu dobra wiadomość) dostałam pracę i mój wolny czas nieco się ograniczył. Mam nadzieję, że zrozumiecie i nie będziecie uciekać z AngelinaCosmetics, bo posty oczywiście dla Was umieszczać będę, tylko że nieco rzadziej. Na waszych blogach oczywiście mnie nie zabraknie, będę Was odwiedzać głównie mobilnie, ponieważ tak mi najwygodniej i najszybciej. 


Ale przejdźmy do tematu dzisiejszego postu. Na peeling cukrowy z Farmony natknęłam się ostatnio, będąc w Biedronce. Wiele czytałam o nich na Waszych blogach i oczywiście nie było takiej opcji, by nie wylądował i w moim koszyku. Wcześniej miałam do czynienia z peelingami tej firmy w formie uroczej małej tubki. Ich zapachy były przepiękne. Jak było w przypadku tego? Oczywiście nie inaczej. 

Opakowanie
Produkt dostajemy w plastikowym, zakręcanym słoiczku o pojemności 300g. Taka forma opakowania jest bardzo wygodna, ponieważ możemy wygrzebać resztki kosmetyku bez większych problemów. Mnie trafił się niezwykle mocno zakręcony pojemnik. Dopiero mój chłopak zdołał go odkręcić, więc wszystkie mocno zawzięte feministki - możecie go jedynie roztrzaskać o ścianę. Peeling jest zabezpieczony folią, więc mamy 100% pewności, że nikt  nie wcisnął w nasz kosmetyk swoich wścibskich paluszków. Może nie jest to najbardziej poręczne opakowanie na świecie, bo słoiczek jest naprawdę dość spory, ale mimo wszystko mnie bardzo odpowiada.

Zapach 
Zapach kiwi i karamboli brzmi ciekawie, prawda? Czymże jest ta karambola? To owoc tropikalny z rodziny szczawikowatych, rosnący w Indonezji i Malezji. Po rozkrojeniu ma kształt gwiazdy. Ma nieco kwaskowaty smak i jest niezwykle soczysty. Jakie połączenie daje w duecie z kiwi? Obłędne. Zapach jest niezwykle orzeźwiający z delikatną nutą słodyczy. Sam fakt, że mój chłopak po otwarciu tegoż opakowania, zapytał: "Czy to można jeść?", świadczy, że peeling pachnie niezwykle apetycznie. Zapach utrzymuje się chwilkę na skórze, zdecydowanie dłużej w łazience.




Konsystencja i działanie
Peeling ma dość zbitą konsystencję, nie spływa z dłoni. Łatwo rozprowadza się po ciele, jest całkiem wydajny. Rozcierając go możemy wyczuć spore drobinki cukru. Nie jest to może największy zdzierak na świecie, ale mnie wystarcza, nie lubię czuć się jakbym traktowała moje ciało papierem ściernym. Skóra po użyciu Tutii Frutti jest gładka i bez podrażnień. Kosmetyk ma piękny zielony kolor, który mnie osobiście poprawia humor. Skład nie jest może rewelacyjny, ale zapach rekompensuje wszystko. Jeśli Wasza skóra nie należy do tych najwrażliwszych, to jak najbardziej polecam go przetestować.


Cena i dostępność
Cena waha się między 10-14 zł. Dostępne są we wszelkich drogeriach i na internecie, a teraz nawet w Biedronce! :)


A Wy jakich peelingów używacie?

niedziela, 23 sierpnia 2015

Żele pod prysznic Kamill


Nie wiem jak Wy, ale ja od żelu pod prysznic nie oczekuje niewiadomo czego. Moja skóra nie ma skłonności do alergii, czy podrażnień, nie reaguje buntem na wszelkie SLS-y i PEG-i. Jak dla mnie zadaniem żelu jest mycie naszej skóry i posiadanie przyjemnego dla nas zapachu. Jeśli do tego nie wysusza naszej skóry na wiór, na pewno pisze się to na jego korzyść. Oczywiście dużą rolę gra również cena. Z racji tego, że żelu używa się u mnie bardzo dużo, nie może być to produkt, który spustoszy mój portfel. Będąc ostatnio w Lidlu, zobaczyłam żele niemieckiej firmy Kamill. Firma znana mi jedynie z nazwy, stała się obiektem mojego zainteresowania, więc z chęcią wypróbowałam ich produkty. 

Kamill to niemiecka firma kosmetyczna, która swój rozkwit datuje na lata 90'. Wprawdzie koncern powstał dużo, dużo wcześniej bo już 1956 roku, ale lata 90-te to czas, kiedy rozpoznawalność w Niemczech sięgnęła 95%. Wszystko zaczęło się od kremu i mówiąc szczerze, kiedy słyszę Kamill, mam przed oczami krem do rąk. Obecnie firma ma w asortymencie nieco więcej produktów; Kremy i balsamy do rąk, mydła w płynie, żele pod prysznic dla kobiet i mężczyzn.
Ja zostałam posiadaczką trzech żeli pod prysznic, w trzech różnych wariantach zapachowych: aloes, cytryna oraz ciekawy rabarbar. 


 Opakowanie
Żele zamknięte są w plastikowym opakowaniu, przyciągającym wzrok żywymi kolorami.  Butelka nie jest przezroczysta więc nie ma jak kontrolować zużycia. Zamknięcie na "klik" działa bez zarzutu. 

Zapach

Żółty żel pod prysznic raczy nas mocno cytrynowym zapachem. Jest to mleczno-cytrusowe połączenie, którego ja niestety nie lubię. Albo stawiam na mocno orzeźwiające zapachy cytrusów, albo na słodkie mleczne nuty - nie przepadam, za słodko-kwaśnymi mixami. Mojej mamie natomiast bardzo się ten zapach spodobał, co zakończyło się tym, że mi go ukradła :) Wszystko jest kwestią gustu. 
Czerwony to jak dla mnie najciekawsza opcja z tego trio. Bowiem nigdy wcześniej nie miałam okazji wąchać żelu o zapachu rabarbaru. Wprawdzie nijak ma się to do rabarbaru, ale zapach jest niezwykle ciekawy. Kojarzy mi się z gumą do żucia, którą lubiłam w czasie dzieciństwa, ale zabijcie mnie - nie przypomnę sobie co to za guma. Tak, czy owak, bardzo polubiłam jego owocowy zapach, bardzo pobudzający i energetyczny.  
Zielony to wersja spokojna. Aloes znany jest ze swych właściwości kojących, a jego zapach jest świeży i łagodny. Lubię używać go na wieczór, dzięki tej woni uspokajam się i wyciszam. 
Zapachy nie utrzymują się długo na skórze.
Działanie i konsystencja
Żele nie mają wiele składników pielęgnacyjnych, nie posiadają cennych olejków, ani witamin. Wysoko w składzie znajdziemy SLS-y. Mojej skóry jednak nie podrażniły, nie uczuliły, ani nie wysuszyły. Wprawdzie, jak zapewne się domyślacie, balsam jest po kąpieli potrzebny, ale jak czasem o nim zapomnę, moja skóra nie jest rano jak tarka.  Dobrze się pienią, można dodawać je również do kąpieli. Mają biały kolor, niezbyt rzadką konsystencję, ale również nie należą do tych gęstych. Łatwo się je aplikuje, nie przeciekają przez palce.

Dostępność i cena
Jeśli chodzi o cenę, to jest jak najbardziej kusząca. W Lidlu odstaniecie je za lekko ponad 3 zł za butelkę. Jeśli chodzi o dostępność, jest już gorzej. Z pewnością we wspomnianym wcześniej Lidlu i sklepach z niemieckimi produktami, zapewne stoją też na półkach niektórych znanych drogerii, choć jakoś nie przypominam sobie, bym je często widywała. Wszelkie informacje na temat produktów Kamill znajdziecie na stronie internetowej KLIK


Trzymajcie się cieplutko i miłej niedzieli :)

wtorek, 18 sierpnia 2015

KOBO Modeling Illuminator


Nieprzespana noc, worki i cienie pod oczami, zaczerwienienia, szara cera. Większość z nas zna te problemy i nie raz się z nimi boryka. Ważne, by mieć w swojej kosmetyczce produkt, który zakryje wszystko, co nie powinno wychodzić na światło dzienne. Dziś chciałabym Wam przedstawić produkt z niższej półki cenowej, który pozwoli Wam zapomnieć o problemach cery. Zapraszam do zapoznania się z korektorem firmy kosmetycznej KOBO, Modeling Illuminator. 


 Od producenta
Korektor pozwala na idealne wymodelowanie i podkreślenie wybranych partii twarzy. Rozświetla skórę, sprawiając, że wygląda ona świeżo i promiennie. Perfekcyjnie maskuje oznaki zmęczenia, cienie pod oczami oraz drobne zmarszczki i linie. Zapewnia łatwą i szybką aplikację. 

Opakowanie
Korektor dostajemy w standardowym opakowaniu o pojemności 7 ml, z aplikatorem w formie mięciutkiej pacynki. Napisy na przezroczystym opakowaniu nie zdzierają się, mimo wrzucania korektora do koszyka z kosmetykami, czy torebki. Plastikowe opakowanie jest odporne na wszelkie upadki.

Zapach i konsystencja
Nie jest to kosmetyk perfumowany, zapach jest lekko chemiczny, ale niezbyt drażniący. Ma dość zbitą konsystencję, ale lekko się rozprowadza, współpracując dobrze zarówno z pędzlem, gąbeczką jak i palcami. 



Moja opinia
Mnie ten korektor bardzo miło zaskoczył. Jest to produkt mocno rozświetlający i odbijający światło, świetnie radzi sobie z wszelkimi cieniami pod oczami. U mnie świetnie radzi sobie również z zaczerwienieniami na policzkach i środku nosa.  Dobrze kryje, ale w związku z tym jest nieco ciężki. Należy uważać z jego dozowaniem, by nie zrobić sobie maski. Używając go pod oczy, warto pamiętać o użyciu mocno nawilżającego kremu, ponieważ korektor szybko zastyga, może więc wysuszać cienką skórę w tamtych okolicach. Jeśli chodzi o trwałość, nie mam żadnych zastrzeżeń, zagruntowany pudrem, utrzymuje się na twarzy cały dzień. Nie wchodzi w zmarszczki, nie roluje się, dość dobrze rozprowadza się na podkładzie. Ja używam go w strefie T - broda, środek nosa, czoło, oraz pod oczami (po tzw. trójkącie młodości) W duecie z bronzerem jesteśmy w stanie uzyskać efekt pięknego wymodelowania. Na niedoskonałości raczej się nie nadaje, ze względu na swoje rozświetlenie, istnieje ryzyko uwypuklenia problemu, a nie zakrycie. Warto wspomnieć, że dość dobrze wygląda na zdjęciach, nawet z lampą, więc jeśli wybieracie się na jakaś imprezę, na przykład wesele, może się sprawdzić. Niestety korektor występuje tylko w dwóch wariantach kolorystycznych. Ja mam odcień 101, czyli wersję jaśniejszą. Wpada nieco w róż, jednak na skórze ciemnieje. Prawdziwe bladziochy mogą więc mieć z nim problem. Gdzie go dostaniecie? W drogeriach Natura i wszędzie tam, gdzie znajduje się szafa KOBO. 
Cena: ok. 18 zł/ 7 ml

Skład
Aqua, Mineral Oil, Propylene Glycol, Polyglyceryl-4 Isostearate (and) Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone (and) Hexyl Laurate, Isododecane, Caprylic Capric Triglyceride, Cichorium Intybus (Chicory) Root Oligosaccharides(and)Caesalpinia Spinosa Gum, Boron Nitride, Synthetic Beeswax, Cyclomethicone (and) Quaternium-18 Hectorite (and) Propylene Carbonate, Isododecyl Neopentanoate, Nylon, Mica, PVP, Hydrolyzed Wheat Protein, Sorbitan Olivate, Sodium Chloride, Phenoxyethanol (and) Methylparaben (and) Ethylparaben(and)Propylparaben (and) DMDM Hydantoin, [+/-CI 15985:1,CI 45425, CI 45396,CI 77492,CI 77499,CI 77491,CI 77891].

Podsumowując
Moim zdaniem jest to bardzo dobry rozświetlający korektor, który zniweluje oznaki zmęczenia i nada cerze blasku. Nie jest to jednak kosmetyk dla wszystkich, osoby z bardzo suchą skórą, muszą używać go rozsądnie. Mały wybór kolorów, powoduje, że bladolice będą musiały go omijać. Warto wypróbować go na sobie, mnie bardzo przypadł do gustu i w swojej kosmetyczce mam już kolejne opakowanie.  

sobota, 15 sierpnia 2015

Mgiełka różana Apis, letnie orzeźwienie



Witajcie! Kiedy w czerwcowym ShinyBoxie znalazłam mgiełkę Apis, byłam bardzo zadowolona. Firma ta już od dawna mnie ciekawiła. Wprawdzie zawsze chciałam wypróbować ich kremy, ale wiadomo, że z tym produktem w boxach nie trafią. W moje ręce trafiła różana wersja mgiełki, nigdy nie próbowałam tego typu kosmetyków, więc z wielką radością i dużą nadzieją zaczęłam jej używać. Początki jednak nie były łatwe, ale o tym w dalszej części postu. 


Od producenta:
Aromatyczna mgiełka oparta o wodę różaną z róży damasceńskiej i ekstrakt z dzikiej róży. Działa stymulująco, pobudza mikrokrążenie, wzmacnia i uszczelnia naczynia krwionośne. Błyskawicznie tonizuje i wyrównuje pH skóry, a różany aromat uspokaja i koi zmysły. 

Opakowanie:
Mgiełkę otrzymałam w buteleczce z atomizerem o pojemności 150 ml. Atomizer rozpyla wodę różaną, tworząc delikatną mgiełkę, nie zacina się i nie sprawia większych problemów. Butelka jest biała i znajdziemy na niej wszystkie niezbędne informacje. Szata graficzna opakowania jest prosta, bez zbędnych urozmaiceń. Butelka wykonana jest z miękkiego plastiku, więc przeżyje każdy upadek.
 

Moja opinia:
Tak jak napisałam na początku posta, do tej mgiełki miałam wiele nadziei. Nigdy wcześniej nie używałam wody różanej, a wiele dobrego czytałam o jej działaniu, szczególnie w stosunku do cery z pękającymi naczynkami. Początki naszej współpracy były jednak trudne. Używałam jej rano i wieczorem, po umyciu twarzy żelem i przemyciu micelem. Delikatny różany zapach unosił się kilka chwil wokół mnie i znikał, podczas gdy mgiełka wsiąkała w twarz. Nie miałam uczucia ściągnięcia, ani szczypania, woda różana była bardzo delikatna dla mojej buzi. Nie dawała mi jednak uczucia odświeżenia, jak inne toniki, czy wody termalne. Czułam jak koi moją skórę, wszelkie podrażnienia znikały. Czy wzmacnia naczynka, ciężko jest mi powiedzieć, bo naczynka już od dłuższego czasu mi nie pękają i jest to spowodowane zażywaniem wit. C. Po tym jak nie zaskoczyła mnie zbytnio, odstawiłam ją na półkę o tak sobie czekała. Sięgnęłam po nią kilka dni temu, podczas tych piekielnych upałów. Gdy siedząc w domu, rozpuszczałam się, zrodził się w mojej głowie pomysł, by mgiełkę włożyć do lodówki. Tak też zrobiłam i stała sobie grzecznie między mlekiem, a jajkami. Wówczas odkryłam jej zbawienną moc. Zimna mgiełka dawała mi ogromną ulgę w upalne dni. Zdaję sobie sprawę, że taki sam efekt uzyskałabym zwykłą zimną wodą, ale ekstrakt z róży, który jest w tej mgiełce, dawał ukojenie rozgrzanej skórze. Obecnie sięgam po nią często w ciągu dnia. 


Podsumowując: 
Mgiełka znalazła u mnie zastosowanie w takie upały jak obecnie.  Odświeża i koi moją skórę. Czy kupiłabym ją? Myślę, że nie. Wolę chyba zainwestować w wodę termalną, która ma więcej zastosowań i daje ten sam efekt co zimna mgiełka.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Denko cz. II, czyli zużycia ostatnich miesięcy


Zdałam sobie sprawę, że ostatnie denko na blogu było w maju. Postanowiłam więc, że denka będą dzieliły się na części, a nie na miesiące. Ze względu na to, że ciągle otwieram nowe kosmetyki, ciężko mi na bieżąco denkować produkty. Myślę, że okres około 3 miesięcy jest idealny, bym była w stanie zebrać kilka zużytych opakowań i je Wam przedstawić. Dziś więc przygotowałam dla Was drugą część pustych pojemniczków i mini recenzji , więc jeśli jesteś ciekawa , zapraszam do lektury. 

Kupię ponownie
Mam mieszane uczucia
Nie kupię ponownie  


1. Avon Naturals Ogórkowy krem to twarzy. Całkiem przyjemny krem o świeżym zapachu i lekkiej konsystencji. Dobrze spisywał się pod makijaż, odświeżał twarz i szybko się wchłaniał. Nadawał się do cery mieszanej, ponieważ nie powodował świecenia. 
2. LillaMai peeling algowy do ciała. Miniaturę miałam w czerwcowym ShinyBox. Jest to w 100% naturalny i wegański produkt. Dobry zdzierak o specyficznym zapachu. Spróbowałam użyć go kilka razy do twarzy i tam również świetnie się spisał. Z pewnością zakupię pełnowymiarowe opakowanie.  
3. Perfcta Beauty mineralny żel myjący z mikrogranulkami do cery mieszanej. Całkiem przyjemny żel za niewielkie pieniądze. Dobrze oczyszczał i matowił moją cerę. Myślę, że jeszcze do niego wrócę. 


1. Thalion nawilżający krem do twarzy. Kolejna miniaturka, tym razem z majowego ShinyBoxa. Całkiem dobry krem o przyjemnym zapachu, bardzo dobrze nawilżał, ale spisałby się raczej w przypadku cery suchej. Dla mojej, mieszanej okazał się być zbyt ciężki. Poza tym pełnowymiarowe opakowanie kosztuje około 150 zł, więc cena jak za krem, który nie wpisuje się idealnie w potrzeby mojej skóry, zbyt wysoka. 
2. Garnier Płyn Micelarny 3w1 do cery wrażliwej. Mój ulubieniec, w łazience czeka już kolejna taka butla. Delikatny dla skóry i oczu, świetnie radził sobie z makijażem, usuwał tusz, podkład i pomadkę bez większych problemów. Nie wiem jak spisałby się w przypadku makijażu wodoodpornego, ale ja takowego nie używam. Dla mnie idealny :)
3. Garnier Essentials łagodzący tonik witaminowy. Bardzo go polubiłam, łagodził podrażnienia i odświeżał. Miał bardzo ładny delikatny zapach.  Na pewno zakupię kolejne opakowanie. 
4. Maybelline SuperStay Better Skin podkład poprawiający wygląd cery. Mam do niego mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze krył i miał bardzo ładny neutralny kolor (bez żółtych, ani różowych tonów), z drugiej jednak, jego trwałość pozostawia wiele do życzenia. Nawet zagruntowany pudrem, szybko się wycierał, szczególnie w strefie T.  A, i oczywiście nie poprawił wyglądu mojej cery, jak to obiecał producent.
5. Perfecta Beauty Mask odżywcza maseczka do twarzy. Nie zrobiła nic specjalnego dla mojej cery, nie czułam by była wyjątkowo odżywiona i nawilżona. W dodatku bardzo słodki zapach nieco mnie drażnił. Niewykluczone, że spróbuję innych wariantów tych maseczek , ale do tej z pewnością nie wrócę. 


1. Polmolive Naturals Delicate Care mleczko pod prysznic. Drugi raz w denku. Bardzo lubię ten żel ze względu na dużą pojemność i ładny zapach. W dodatku pompka, która bardzo ułatwia dozowanie. Nie raz zagości w mojej łazience. 
2. Nivea Diamond Touch kremowy olejek pod prysznic. Bardzo lubię tę serię żeli z Nivea. Mają piękne zapachy, a ten dodatkowo zawierał olejek, dzięki czemu nie wysuszał skóry i pozostawiał ją gładką. 
3. Joanna Naturia scrub do ciała o zapachu żurawiny. Świetne peelingi o przepięknych zapachach. Uwielbiam je, szczególnie latem, wygładzają naskórek i pozostawiają skórę miękką i delikatną w dotyku. 


1. Ziaja lawendowy szampon do włosów przetłuszczających się. Dobrze oczyszczał skórę głowy, radził sobie nawet z olejami. Włosy dłużej pozostawały świeże, były również odbite od nasady. Jedynym minusem jest dość nieprzyjemny zapach, ja jednak zdążyłam się przyzwyczaić. Kosztuje niewiele i, co ważne, nie podrażniał skóry głowy.
2. Head&Shoulders szampon przeciwłupieżowy. Kiedy zimową porą zauważyłam nieco białych płatków na skórze mojej głowy, nie myśląc wiele kupiłam ten szampon. Łupież szybko zniknął i zaczęłam stosować go raz w tygodniu, profilaktycznie. Niestety moje włosy robią się po nim bardzo matowe i sztywne, więc nie wyobrażam sobie stosować go codziennie.
3. Kallos maska keratynowa do włosów. Moje małe cudo. Uwielbiam tę maskę ze względu na to, co robi na moich włosach, Nabłyszcza je, wygładza, dociąża, sprawia, że są sypkie i dobrze się rozczesują. Już niedługo możecie się spodziewać recenzji porównawczej keratynowej i jedwabnej.


1. Avon Naturals zapachowa mgiełka do ciała mango&granat. Moja ulubiona wersja zapachowa z serii mgiełek avonu. Idealnie sprawdza się latem. Obecnie mam wersję zapachową zielonej herbaty i werbeny, ale już tęsknię za moim mango :) 
2. Avon Planet Spa maska pielęgnująca do dłoni i stóp. Gruba warstwa nałożona na 20 minut, sprawia, że dłonie i stopy są bardzo gładkie. Próbowałam również nakładać cieńszą warstwę i używać maski jak kremu, również dobrze się spisywała. 
3. Avon Incandessince antyperspirant. Jeden ze znanych zapachów Avon postanowił wsadzić w antyperspirant. Zapach bardzo ładny, niestety jeśli chodzi o ochronę przed potem, zupełnie się nie sprawdził. 


To wszystko w II części mojego denka. Idę pod zimny prysznic, ponieważ rozpuszczam się od tego upału :(

piątek, 7 sierpnia 2015

Pędzle Beauty Crew - tańszy zamiennik Hakuro?


Pędzle do makijażu to podstawa pracy wielu wizażystów. Dobre pędzle to dobry makijaż, ale i spory wydatek. Najbardziej popularnymi i jednocześnie najbardziej ekonomicznymi pędzlami są te z Hakuro. Mają przystępną cenę i naprawdę świetną jakość. Gdy przeglądając kilka dni temu asortyment sklepu internetowego Cocolita.pl, natknęłam się na łudząco podobne do Hakuro pędzle, nie wahałam się ani chwili, by je przetestować. Tak samo jak znana marka posiadają czarną, drewnianą rączkę i aluminiowe łączenie. Wyglądają prawie identycznie i kosztują nieco taniej. Na pojedynczym pędzlu jest to różnica zaledwie kilku z złotych, ale kupując ich więcej różnica w cenie robi się znacząca. Co jednak z jakością? O tym w dalszej części postu. 

 Zamówiłam sześć pędzli, które uważałam za najpotrzebniejsze do wykonania codziennego makijażu. Zacznę od tych do twarzy. Pierwszy to Beauty Crew BCF-30, czyli pędzel typu flat top, nadający się przede wszystkim do nakładania płynnych podkładów. Bardzo mięciutkie, płasko ścięte, syntetyczne włosie, dość gęsto ułożone, doskonale rozprowadza podkład po twarzy, nie robiąc przy tym smug. Spryskany odrobiną wody, nie pochłania zbyt dużej ilości kosmetyku. Bardzo przypomina Hakuro H50S, który nie jest zbyt wielki, ale za to mocno zbity. Jeśli chodzi o jego pranie, nie zauważyłam aby włosie wypadało, czy farbowało. 
Cena: 24,90 zł


Drugi pędzel do kolekcji to Beauty Crew BCF-36, czyli tak zwany "skunks". Wykonany jest z dwóch rodzajów włosia - syntetycznego w kolorze czarnym, oraz naturalnego w kolorze białym. Jest to akcesorium wielofunkcyjne, dobrze nakłada róż, rozświetlacz, czy puder. Nie wypada blado również przy produktach kremowych. Mnie świetnie nakłada się nim puder w strefie T, nabiera niewielką ilość kosmetyku, dzięki czemu, tworzy bardzo naturalny efekt. Jako jedyny z całej mojej szóstki, gubi włosie przy praniu
Cena: 23,90 zł

Beauty Crew BCF-32 to pędzel skośny wykonany z włosia naturalnego. Nie jest już tak mięciutki jak jego syntetyczni bracia, ale pięknie nakłada róż i bronzer. Mnie świetnie się nim konturuje. Ze względu na naturalne włosie, ma nieco specyficzny zapach, typowy dla takich pędzli. Podczas prania włosie nie wypada.
Cena: 16,90 zł 

 Beauty Crew BCE-25 to pędzel z naturalnego włosia, przeznaczony do blendowania cieni. Całkiem dobrze spisuje się w tej roli, rozciera granice pomiędzy cieniami, tworzy "chmurkę" nad załamaniem powieki. Ze względu na naturalne włosie nie jest jednak zbyt mięciutki, więc w najbliższym czasie, zakupię wersję syntetyczną. Nie gubi włosia podczas prania, ani nie odkształca się. 
Cena: 17,90 zł

 Beauty Crew BCE-75 to skośny pędzelek wykonany z syntetycznego włosia przeznaczony do modelowania brwi i rysowania kresek eyelinerem. Jest zbity i bardzo cieniutki, dzięki czemu można nim stworzyć naprawdę ładną, cienką kreskę wraz z "jaskółką". Dobrze dogaduje się również z cieniami. Precyzyjnie zaznacza łuk brwiowy, uzupełniając ewentualne braki. Jest niezwykle łatwy do mycia, nie gubi włosia. 
Cena: 6,90 zł

 Beauty Crew BCT-22 to spiralka do brwi i rzęs. Mnie służy głównie do przeczesywania brwi po podkreśleniu ich kredką. Wyczesuje wówczas nadmiar kosmetyku i ujarzmiam niesforne włoski. Dzięki temu łuk brwiowy zyskuje na naturalności i łagodności. Przydatny gadżet w każdej kosmetyczce. 
Cena: 4,90 zł.

 Podsumowując: Pędzle Beauty Crew naprawdę dobrze się spisują. Swą jakością wykonania, rodzajem włosia i samym wyglądem dorównują pupularnym Hakuro. Myślę, że są dobrym tanim zamiennkiem. Więc jeśli potrzebujesz awaryjnego zestawu pędzli, lub nie masz zamiaru wydawać fortuny na takie akcesoria, warto się za nimi rozejrzeć. 

Swoje pędzle zakupiłam w internetowej drogerii Cocolita.pl

Co sądzicie o tych pędzlach? Któraś z Was miała?

niedziela, 2 sierpnia 2015

Instagram Mix cz.1

Witajcie! Dzisiaj postanowiłam, że stworzę swój pierwszy Instagramowy mix zdjęć. Od jakiegoś czasu jestem na tym portalu, służy mi on jednak głównie do informowania o nowych postach na blogu. Część zdjęć, które dziś zamieszczę, nie widnieją na instagramie, więc nawet osoby, które mnie obserwują, znajdą dziś coś nowego. Zapraszam do oglądania :) 

1. Małe słodkości do filiżanki herbaty.
2. Sesja letnia była długa i wykańczająca.
3. Porcja witaminek z działki.
4. Wycieczka Szczyrk->Wisła. 
5. Kawa z mlekiem i Raffaello - nic mi więcej nie trzeba :)
 1. Sezon na truskawki niestety się skończył, ale arbuzem jeszcze możemy się cieszyć. 
2. Urodzinowy szampan, obowiązkowo czerwony :) 
3. Omomomomom :D
4. Redd's o smaku gruszki i chili, bardzo interesujące połączenie smakowe. Ktoś pił?
5. Śniadanko :)
 1. Mój ulubiony podkład. Pokazywałam Wam go TUTAJ.
2. Mój ostatni zamówiony ShinyBox, czyli ten urodzinowy.
3. :) 
4. Ulubiony lakier do paznokci, pokazywałam Wam go TUTAJ
5. Zielona Coca-Cola :)
1. Relaks nad basenem.
2. Ulubione gofry :)
3. Cudowny pobyt w Szczyrku, głównie dzięki hotelowi Meta :)
4. Pogoda dopisała :)
5. Uwielbiam góry :)
1. Somersby o smaku kwiatu bzu i limonki - pycha :)
2. Odpoczywnako :)
3. Angelina sama w kuchni ;P
4. Taka ja :)

Mam nadzieję, że taka mała odskocznia od recenzji będzie dla Was ciekawym urozmaiceniem. Już niebawem wracam do typowo kosmetycznych recenzji, a tymczasem trzymajcie się ciepło i życzę Wam miłej niedzieli :)